No jakbyście zareagowali, gdybym powiedział Wam, że jestem gejem, że to jest moja prawdziwa tożsamość, że ukrywałem to przez lata, ale ukrywać dalej się nie da? Albo się da, ale ukrywać nie chcę. Pewnie zareagowalibyście różnie. Dla prawicowych internautów byłbym już nie tylko agentem, glizdą, bolszewikiem, przydupasem Tuska i cholera wie kim jeszcze, ale także pedałem i ciotą.
Kocham politykę, sport i muzykę poważną, ale przez szacunek dla Was, o tej ostatniej pisać nie będę
Reakcją tej części publiki nie trzeba by się więc przejmować. Kilka epitetów w tę czy w tamtą stronę żadnej różnicy nie robi. Ale co powiedziałaby normalna większość? A może nic by nie powiedziała, ale co by pomyślała? Patrzyliby na mnie inaczej? Odrzuciliby? Telewizory by wyłączali? Nawet nie z odrazą, ale tak po prostu, bo jakoś oglądać by mnie chcieli mniej albo w ogóle.
To jest pytanie, które zadaje sobie wielu gejów. Dwa lata temu, kiedy byłem w Ameryce przeczytałem w New York Timesie jakiś tekst o prawach homoseksualistów w Polsce. Cytowany był w nim znany u nas powszechnie profesor socjologii, o którym dziennikarz napisał "who is gay himself", "który sam jest gejem". Pomyślałem, że skoro profesor zrobił taki coming out w Ameryce, to może i zrobi go w Polsce, a w związku z tym można by porozmawiać z nim o tym jak to jest być gejem otwarcie i w "konspiracji". Zadzwoniłem, zaproponowałem.
Odpowiedź? "Nie ma głupich". No tak, this is not America, gej otwarcie gejowski tam, u nas woli być gejem zakonspirowanym. I kto wie, może ma rację. Gej zakonspirowany myśli sobie, obawia się, że ludzie przestaną na niego patrzyć jak na profesora, aktora, sportowca, dziennikarza, ale jak na geja, który uprawia jakiś zawód, ale przede wszystkim uprawia seks inaczej niż większość. Więc woli być dalej w konspiracji. Woli nie ryzykować.
Zresztą nie idealizujemy tej Ameryki za bardzo. Tam znani powszechnie ludzie, którzy są gejami też często latami zastanawiają się czy otwarcie mówić o swej orientacji seksualnej. A to z obawy, że stracą sympatię części publiki, a to z obawy, że będą oceniani nie według tego co i jak robią, ale według tego kim i z kim są.
Ameryka, ze względu na siłę elektoratu konserwatywnego, jest pod tym względem bardziej "wsteczna", niż Europa, gdzie gej "otwarty" może sobie być ministrem spraw zagranicznych Niemiec i nikt nie ma z tym problemu, jak długo minister nie zabiera swego partnera w podróże służbowe.
U nas, jak wiadomo, związki partnerskie są nieobyczajne. Stąd parlament odmawia nawet zajmowania się projektem dotyczącej ich ustawy. Nie ma więc sensu pytać o parlament. Ważniejsze pytanie dotyczy społeczeństwa i tego czy jest ono normalniejsze od towarzystwa sejmowego. Nie wiem. W Ameryce gwiazda CNN, Anderson Cooper przyznał właśnie, że był, jest i zawsze będzie homoseksualistą oraz że mu w tej jego skórze dobrze. Lata całe zabrało mu złożenie takiej deklaracji. I co się stało, gdy ją złożył? Owszem, był to news, ale nie okazało się to żadną wielką sensacją.
Generalnie rzecz ujmując, ogromna większość wzruszyła ramionami - jest gejem, jego sprawa, tyle.
Ok, wracając do pytania z tytułu. A gdybym tak był gejem, gdyby tak gejem był mój telewizyjny kolega X albo Y? I gdyby któryś z nas się do tego przyznał, co by było? Nie, nie jestem, nie byłem, nie będę gejem i tak jak Anderson Cooper w swojej, tak ja w swojej skórze czuje się komfortowo.
Pytanie z tytułu wydaje mi się jednak bardzo ważne. Dlaczego? Bo miarą naszej tolerancji wobec gejów, miarą tego czy jesteśmy europejczykami w takim stopniu w jakim myślimy o sobie, że jesteśmy po Euro 2012, jest to jak byśmy zareagowali na deklarację powszechnie znanej osoby pt. "jestem gejem". Jesteśmy prawdziwymi europejczykami, a przede wszystkim normalnymi, tolerancyjnymi ludźmi, gdybyśmy zareagowali na to właśnie wzruszeniem ramion.