Nie, to nie będzie polemika z tekstami Pana Tomasza Terlikowskiego i Pana Michała
Karnowskiego na temat dwóch tekstów, które ukazały się w najnowszym wydaniu
Newsweeka. To będzie raczej wyjaśnienie wątpliwości, które, jak rozumiem, w związku
z tymi tekstami się pojawiły.
Kocham politykę, sport i muzykę poważną, ale przez szacunek dla Was, o tej ostatniej pisać nie będę
Do tekstów Pana Karnowskiego i Pana Terlikowskiego trudno mi się odnosić z tego względu, że i oni w żadnym stopniu nie odnoszą się do artykułów, które w "Newsweeku" opublikowaliśmy. W ich polemikach roi się od szalenie brutalnych oskarżeń, ale i do nich postaram się odnieść.
Najpierw tekst o lesbijkach, które wychowują dziecko. Pan Tomasz Terlikowski napisał, że traktują one swe dziecko jak zabawkę, którą wystawiają na widok publiczny, za co dziecko to może spotkać przedszkolny ostracyzm. Mi samemu Pan Terlikowski zarzucił pogardę dla dzieci.
Zasugerował też, że chciałbym wysyłać dzieci do komór gazowych, co świadczy, że autor bardzo szybko pisze, niestety zdecydowanie wolniej myśli. Kilkanaście godzin później Terlikowski sugerował, że to nie on pisał, ale haker mu dopisał. Sprytny ten haker, ale niech tam, załóżmy, że tak było w istocie. Inna sprawa, że prawicowi publicyści nie znają żadnej miary.
W swoim czasie Pan Rafał Ziemkiewicz napisał, że gdybym żył za okupacji byłbym szmalcownikiem.Nigdy w życiu nie przeczytałem o sobie niczego bardziej obrzydliwego i odrażającego. Bo niby jak miałbym na coś takiego odpowiedzieć. Że nie byłbym szmalcownikiem? Że Ziemkiewicz byłby szmalcownikiem? Od wielu lat, z wielką energią walczę z wszelkimi przejawami rasizmu i antysemityzmu, w tym momencie mogę się więc wyłącznie odwołać do rozsądku i pamięci czytelników.
Wróćmy jednak do sprawy zasadniczej. W naszym tekście w "Newsweeku" opisaliśmy lesbijskie pary, które mają dzieci. Opisaliśmy w artykule Renaty Kim ich życie, ich dylematy, opisaliśmy ich miłość, do siebie i do dzieci, opisaliśmy też ich partnerskie spory, prawdę mówiąc nie odbiegające od heteroseksualnych partnerskich sporów.
W żadnym punkcie nie pisaliśmy, że popieramy prawo par homoseksualnych do adopcji dzieci.
Uczciwie mówią, mamy w redakcji w tej kwestii różne opinie. Zdecydowaliśmy jednak, że napiszemy tekst, w którym naszych opinii nie będzie, będą za to prawdziwe ludzkie historie. Tekst ten nie jest więc żadną afirmacją takiego albo innego stylu życia.
Jest on zasadniczo jednak stwierdzeniem, że takie pary są, takie pary wychowujące dzieci. To jest fragment rzeczywistości.
Jednych to oburza, innych w najmniejszym stopniu nie oburza, I tyle. Opis rzeczywistości. Normalne dziennikarstwo. Pan Terlikowski w reakcji na ten tekst obrzucił nasze bohaterski stekiem inwektyw. Że mnie, to drobiazg, nie jestem z plasteliny i z porcelany, plują na mnie od lat, nie robi mi to, uodporniłem się. Ale z tym, że pluje na kobiety kochające dziecko, które wychowują, tak z tym mam problem. Bo Pan Terlikowski non stop odwołuje się do chrześcijaństwa i do katolicyzmu, i do reguł moralności, ale ja, być może przez naiwność, wciąż wierzę, że jest chrześcijaństwo religią tolerancji, zrozumienia, otwarcia dla innego człowieka, próbą zrozumienia go.
Że, krótko mówiąc, jest chrześcijaństwo religią miłości, a nie nietolerancji, agresji, odrzucenia.
Nasze bohaterki w dniu opublikowania tekstu napisały autorce, że są dumne, że powiedziały prawdę, że wiedzą, iż mogą mieć z tego tytułu problemy, ale że nie żałują.
Możemy ich oceniać różnie. Nikt nie dał nam jednak prawa do mówienia, że nie kochają swego dziecka, że traktują je jak zabawkę. To słowa pogardliwe, wstrętne. By tak pisać trzeba się czuć nadChrystusem.
Tekst drugi, tekst o Panu Rajmundzie Kaczyńskim, ojcu Jarosława i Lecha Kaczyńskich.
Tu z kolei zarzucono nam, że kogoś lustrujemy, że grzebiemy w czyjejś przeszłości. Mógłbym, ale byłaby to polemiczna łatwizna, napisać w tym miejscu, że to Kaczyński lustrował, to oni wyciągnęli dziadka z Werhmachtu, to oni pisali o potomkach ludzi KPP, to PIS-owcy gadali o "genetycznych patriotach", i że w związku z tym nie mają prawa głosu i krytyki teraz, bo są hipokrytami. Ale, jako się rzekło, to byłoby zbyt proste. Powiem więc jeszcze prościej. Tekst Cezarego Łazarewicza jest po prostu interesującym story, opowieścią o polskich losach. Nikt tu nikogo nie lustruje, nikt nikogo nie piętnuje.
Jest dziennikarski opis. W mediach francuskich pojawiły się setki tekstów o rodzinie prezydenta Sarkozy'ego, w mediach amerykańskich setki tekstów i wiele książek o korzeniach prezydenta Obamy. Nie dajmy się więc zwariować. Przyjmijmy reguły gry obowiązujące w normalnych demokracjach. Jaki obraz Rajmunda Kaczyńskiego wyłania się z tekstu w "Newsweeku"?
Obraz bohatera AK, człowieka dumnego i prawego, a jednocześnie trudnego. Normalna, ludzka historia. W jednym z tekstów na prawicowym portalu pojawił się zarzut, że tekst jest pełen słów "rzekomo" czy "jakoby". Ale nie jest tak.że Łazarewicz stawia jakieś zarzuty i dla bezpieczeństwa procesowego opatruje je słówkiem "jakoby". On, przeciwnie, odnosi się do zarzutów stawianych ojcu Kaczyńskich i pisze "jakoby", by za moment udowodnić, że zarzuty te nie znajdują potwierdzenia.
Na przykład piszą o Rajmundzie Kaczyńskim, że był w PZPR, a Łazarewicz sprawdził i twierdzi, że nie ma na to dowodów.
Skąd więc furia prawicowej publicystyki? Pewnie wynika ona ze zdania, które wymieniona z nazwiska osoba usłyszała od Pana Rajmunda - "Niech Bóg chroni Polskę przed moimi synkami". Ale co mamy zrobić, skoro bliska znajoma Pana Rajmunda, bohaterka AK, takie słowa przytacza? Nic.Trzeba je zacytować. Nic więcej, nic mniej.
Redaktor Michał Karnowski w odpowiedzi na ten tekst grozi duchowym dzieciom Marca 68, wnukom ludzi z KPP i prawnukom luksemburgizmu, z Warszawy i Zielonej Góry, lustrację, grzebanie w życiorysach, itd., itp. Nie sądzę, by redaktor Karnowski i jemu podobni potrzebowali jakiejś racjonalizacji grzebania w życiorysach. W prawicowych gazetach to norma. Karnowscy i inni nie protestują, gdy lustruje się rodzinę Moniki Olejnik. To jest w porządku. Pisać nie można tylko o Kaczyńskich. A ja będę
się upierał, że dziennikarsko jest absolutnie uzasadnione pisanie o Rajmundzie Kaczyńskim w sytuacji, gdy PIS powołuje się na dziedzictwo Powstania Warszawskiego, i Jarosław Kaczyński się na nie powołuje, ale na bohatera Powstania kreowany jest nie ojciec Kaczyńskich, który w powstaniu walczył, lecz ich matka, która powstanie spędziła pod Radomiem. To oni używali rodzica jako politycznego atutu, dziennikarstwo wymaga więc weryfikacji tego co robiono. Żeby było jasne, uzasadnione jest też pisanie o korzeniach Donalda Tuska, taki tekst też przygotowujemy. Dlaczego? Bo to kawałek polskich losów.
Wiem, w przypadku prawicowych publicystów te wyjaśnienia będą jak grochem o ścianę, odpowiedzią będą inwektywy. Ale normalni czytelnicy zasługują na wyjaśnienia. Co mogłem, wyjaśniłem.