Uważna, a nawet mniej uważna lektura gazet, daje wrażenie, że mamy w Polsce wielką aferę. Nie jest to jednak afera Amber Gold, lecz Tuskgate. A w najlepszym razie Amber - Donald - Gold - Michał - OLT - Tusk. Nie twierdzę, jak Jacek Żakowski, że Michał Tusk to Madzia sezonu ogórkowego. To nieprawda. Podobna wpadka syna premiera czy prezydenta byłaby medialnym wydarzeniem w każdym kraju.
Kocham politykę, sport i muzykę poważną, ale przez szacunek dla Was, o tej ostatniej pisać nie będę
Uderzająca jest jednak u nas całkowita utrata proporcji między rzeczywiście wielką aferą Amber Gold i rzeczywiście ważnymi pytaniami o odpowiedzialność państwa przynajmniej za tego państwa zaniechania, a odpryskiem, jakim w całej tej sprawie jest historia młodego Tuska.
Nie ma wątpliwości, Michał Tusk się podłożył. I to bardzo. Wpadł w konflikt interesów. Podwójny, a właściwie potrójny. Port – OLT – gazeta. Gdyby jeszcze był to konflikt z jakąś tam spółką, byłoby to pół biedy, no może trzy czwarte biedy. A tu, traf chciał albo Tusk chciał, wpadł syn premiera w ramiona oczywistego przewalacza, którego bronić może tylko przewalacz.
Jak syn premiera nie wpadł na pomysł, że za chwilę będzie z tego totalny bigos zafundowany sobie i ojcu – zrozumieć nie sposób. Jakim cudem nie wpadł na to, że Plichta to ostatni człowiek, z którym powinien mieć jakiekolwiek kontakty i już absolutnie ostatni, z którym powinien pracować – tego zrozumieć też nie sposób.
Paradoksalnie wszyscy, którzy młodego Tuska znają, twierdzą, że rzeczywiście przez lata stawał on na głowie, by nie jechać na rachunek ojca i nie wozić się na jego nazwisku. Jeszcze większym paradoksem jest to, że związał się z OLT właśnie po to, by stanąć na własnych nogach. No to twarde zafundował sobie lądowanie. Solidnie musiał się potłuc, by zrozumieć, że Tuskowi trudno przestać być Tuskiem, nawet gdy nie jest Donaldem, i że wszyscy wrogowie ojca tylko czekają na jakiekolwiek potknięcie kogokolwiek z rodziny premiera.
Pytanie, co powinien zrobić w tej sprawie szef rządu. A dokładniej, najpierw, co mógł zrobić. Zabronić mu pracy w OLT, dać klapsa, nawrzeszczeć, zakląć, ostrzec, związać? Kilka z tych rzeczy zrobił. Nieskutecznie.
Trudno przewidzieć, czy dziś większa jest złość Tuska-premiera czy smutek Tuska-ojca. Tym bardziej, że – co oczywiste – pojawiła się powtarzana przez niemal wszystkich myśl asocjacyjna: Tusk nie potrafił wychować syna, cwaniaka wychował, jaki ojciec taki syn, taka to już rodzina. Ciężko polemizować z ciosami. Szczególnie poniżej pasa.
Co powinien zrobić premier Tusk? Tłumaczyć syna? Nie. Tłumaczyć się za syna? Też nie. Milczeć? Pewnie tak, ale i to zostanie mu wypomniane. Wyjścia dobrego nie ma.
Ciekawe, że w tej sprawie, przynajmniej na razie, powściągliwy jest Jarosław Kaczyński. Nie sądzę, że powściągliwość wynika z obawy o to, że padnie prostacki argument "a co ten Kaczor opowiada, jak sam nie ma dzieci". Myślę, że wstrzemięźliwość wynika raczej z podbudowanej empirią świadomości, że z "następnym pokoleniem" różnie bywa.
Dwa drobiazgi w całej tej dość smutnej historii ciut optymistyczne. Otóż Michał Tusk cały czas popełnia błędy, gada, gada, gada. Dlaczego to optymistyczne? Bo oznacza, że nie pilnuje go stado PR-owców, że ojciec podjął świadomą decyzję pt. "Jest dorosły, niech sobie radzi sam". Drugi element optymistyczny. Oto Tusk, o którym słyszymy, że jest absolutnie wszechwładnym dyktatorem, nie załatwił synowi pracy, fuchy, etatu czy etaciku. Naprawdę nie sądzę, że byłoby to skomplikowane, gdyby tylko chciał. Nie chciał tego on, nie chciał tego także jego syn. A że, znowu paradoks, być może dla obu Tusków byłoby lepiej, gdyby jednak ojciec pomógł, to już inna historia.
A dlaczego siatkarze pogrążyli młodego Tuska? Bo nie zdobyli złota. Zapewniam, że bylibyśmy dziś w Polsce w stanie transu po wielkim sukcesie naszych sportowców. Okazałoby się, że igrzyska były dla nas fantastyczne. Ot, maleńka zmiana perspektywy. Wszyscy zajmowaliby się gold siatkarzy. Na Amber Gold byłoby mniej czasu. Zresztą i tak jest w sumie niewiele. Przecież mamy aferę młodego Tuska, a nie Plichty, czyż nie?