Kilkadziesiąt minut temu zmarła na raka Teresa Torańska. Teresa była wspaniałym dziennikarzem, cudownym, uśmiechniętym człowiekiem, pełnym dobrej energii i prawdziwej życzliwości.
Kocham politykę, sport i muzykę poważną, ale przez szacunek dla Was, o tej ostatniej pisać nie będę
Teresę poznałem kilkanaście lat temu w Waszyngtonie. Osobiście. Bo Teresę dziennikarkę poznawałem już wcześniej, pod koniec lat 70-tych, gdy pisała w "Kulturze" i w latach 80-tych, gdy w podziemiu ukazała się jej książka "Oni".
Na portalach internetowych czytam teraz o Teresie "jedna z najwybitniejszych dziennikarek polskich". I jest to prawda, choć brzmi trochę jak zwyczajowa w takich razach formułka. A Teresa była rzeczywiście genialna. Przeczytajcie, jeśli możecie, jej wywiady, większość z nich pół roku temu opublikował w specjalnej dziewięciotomowej serii Newsweek. To są po prostu arcydzieła, słowo w tym wypadku absolutnie nie na wyrost.
Miałem szczęście, bo w ostatnich latach byłem nie tylko miłośnikiem Teresy, ale także jej kolegą, w ostatnich miesiącach może nawet kimś więcej, bo gadaliśmy już nie tylko o pracy, ale coraz częściej o rzeczach dużo ważniejszych, także o jej chorobie.
Dwa lata temu udało mi się przekonać Teresę do pracy we Wprost, a w tym roku pojawiła się z nami w Newsweeku.
Teresa miała być u nas na Newsweekowej wigilii, 21 grudnia. Nie przyszła. Nie mogła. Zadzwoniłem do niej w Boże Narodzenie. "Tomek, jest źle, mam przerzuty", powiedziała. Ale w jej głosie nie było smutku. Była złość i wola walki. Wielka wola walki.
Formalnie byłem niby szefem Teresy, ale formuła "szef Teresy" jest w swej istocie z założenia kuriozalna, bo Teresa z jej talentem, wielkim kunsztem, mogła mieć tylko jednego szefa, samą siebie. Dlatego gdy mówiła do mnie "szefie" oboje się z tego śmialiśmy.
Teresa walczyła od miesięcy z całych sił. A wielkim współbojownikiem był w tej walce jej wspaniały mąż Leszek. Kochający, oddany, zdeterminowany, do końca. Jeszcze wczoraj, jeszcze dziś.
W Newsweeku nastrój stypy. Bo wszyscy tu Teresę i szanowali i uwielbiali. Choć przecież nie tylko tu. Dla jednego, a może dwóch pokoleń polskich dziennikarzy to była i jest koleżanka, przyjaciółka i mistrzyni.
Tereso, byłaś wspaniała, to co robiłaś było, jest wielkie.
Zajrzyjcie do wywiadów Teresy Torańskiej, przeczytajcie je. Warto. To takie spotkanie z największym dziennikarstwem, w którym najważniejszy nie jest news, ale PRAWDA, prawda o człowieku, którego się nie ocenia, ale z którego wydobywa się to, co w nim najważniejsze. Tak umiała to robić tylko ona.