W sercach i umysłach pojawia się zwątpienie. Po organizmie rozlewa się rozczarowanie. Coraz głośniej wybrzmiewają albo w zaciszu zadawane są pytania, "to o to walczyliśmy"? To tak miało wyglądać nasze zwycięstwo?
Reklama.
Reklama.
Od wyborów minęło siedem miesięcy, miesiąc miodowy minął dawno, jeśli w ogóle był, bo Duda, na rozkaz Kaczyńskiego, powołując groteskowy niby-rząd Morawieckiego, skutecznie efekt powyborczej euforii osłabił.
Okno możliwości i nadziei jeszcze się nie zamknęło, ale codziennie się przymyka. Satysfakcja znika. Entuzjazm gaśnie.
Gdy Donald Tusk wychodzi na sejmową trybunę, PiS-owska część sali, nie jest strwożona i nie milknie. PiS-owcy hałasują, szydzą, śmieją się premierowi w twarz. Kaczyński, inaczej niż po wyborach, nie siedzi już skulony i przerażony. Odzyskuje wigor. Ma poczucie, że najgorsze już przetrwał.
Tu należy opisać powyborczy krajobraz. Koalicja nie przejmowała władzy, tak jak po wyborach przejmuje władzę w normalnych krajach nowa ekipa. W takich okolicznościach nie przejmuje władzy żadna ekipa w żadnym normalnym państwie. "Polskę w ruinie", która była figurą propagandową, PiS zamienił w rzeczywistość.
Kraj wyglądał, jakby został odzyskany po rządach okupanta. Władza ustawodawcza zdruzgotana, władza wykonawcza dzielona z prezydentem, który do swej funkcji nie dojrzał nigdy. Praworządność niszczył prawie przez dekadę konsekwentnie, a do końca kadencji zamierza torpedować wszelkie działania nowego rządu. Zamiast choćby pozorów kohabitacji, bezlitosna, nieustanna obstrukcja.
Jedźmy dalej - wymiar sprawiedliwości rozłożony na łopatki. Sąd konstytucyjny, praktycznie nieistniejący. Sąd Najwyższy kontrolowany przez wrogów praworządności. KRS niezmiennie okupowany przez nielegalnie wybranych nominatów. Prokuratura pełna ziobrowych złogów, gotowych knuć, przeszkadzać i utrudniać. Media szybko odzyskujące odwagę w krytykowaniu władzy, jakby chciały odreagować swą potulność z epoki PiS, albo swój współudział w zaprowadzaniu, a przynajmniej utrzymywaniu, PiS-owskich porządków.
Sytuację tę Amerykanie opisaliby słowami "next to impossible", czyli coś więcej niż trudna. Raczej arcytrudna. Do tego, z drugiej strony, napęczniałe oczekiwania i nadzieje wyborców koalicji, szczególnie KO i Tuska. Bo ludzie nawet jeśli są świadomi obiektywnych problemów, mają prawo oczekiwać wiadomych znaków politycznej i symbolicznej klęski starego porządku i początku rozliczania tych, który ten koszmar Polsce zafundowali.
Tymczasem widzą codzienny pokaz niemocy i wyjaśnienia, że szybciej się nie da. Widzą też drani, gangusów i zwykłych złodziei, codziennie brylujących w tzw. wolnych mediach, wolnych niestety głównie od jakiejkolwiek poważnej refleksji nad Polską. Straszne postaci, które szydziły z nich przez lata, i które - jak sądzili - pogonili - mają się świetnie. Uśmiechy coraz szersze, arogancja coraz większa. Z dnia na dzień coraz bardziej pewni siebie, podobnie jak armia PiS-owskich nominatów w urzędach i państwowych spółkach.
Ludzie dawnej władzy każdego dnia wykazują gotowość wkładania kija w szprychy nowym i politycznego monetyzowania każdego problemu rządu. Ok, czyż nie to jest prawem każdej opozycji? Jest. Sęk w tym, że mamy w Polsce opozycję szczególną, antypaństwową i antysystemową, prawicę zjednoczoną nienawiścią do nowej władzy, praworządności i Unii Europejskiej. Oraz strachem przed odpowiedzialnością za swe grzechy, przestępstwa i złodziejstwo.
Wśród zadań nowej władzy były 4 zasadnicze. Przekierowanie naszej polityki zagranicznej na tory prozachodnie i prounijne; odzyskanie i odbudowanie wymiaru sprawiedliwości; odzyskanie mediów publicznych; odzyskanie władzy w państwowych spółkach.
Nowa władza "dowiozła" w zasadzie tylko w pierwszym punkcie. A to dzięki profesjonalnej pracy Sikorskiego, i wielkiemu, osobistemu zaangażowaniu samego Tuska.
W wymiarze sprawiedliwości zaczęło się przeciąganie liny, a w przypadku kilku kluczowych instytucji, typu TK, SN i KRS, usłyszeliśmy, że do czasu wyprowadzki Dudy z pałacu prezydenckiego, właściwie nic zrobić się nie da.
W prokuraturze mamy częściowy rokosz przeciw jej nowemu szefowi i samemu prokuratorowi generalnemu. Do tego dochodzą całkowicie niezrozumiałe akcje, typu nagonka na prokurator Wrzosek. Nagle piętnowana jest akurat ta osoba, która przez lata dała dowody patriotyzmu i dzielności.
Sędzia Tuleya właśnie opowiada mi w programie o smutku i rozczarowaniu, a w oczach ma łzy. Najbardziej zawiedzeni są najlepsi z najlepszych, ci, którzy sprawdzili się w czasie najtrudniejszym. Przewodniczącą zaś komisji do sprawy Pegasusa, czyli Watergate X 1000, zostaje współpracowniczka Gowina i komisja przegrywa z kretesem starcie z uchachanym od ucha do ucha Kaczyńskim.
Idźmy dalej. W mediach publicznych zakręcony jest kurek z potokiem szlamu przez lata wylewającego się do publicznego obiegu. To wielki sukces. Ale one same są kompletnie bez wyrazu. Publiczna telewizja od miesięcy nie zainicjowała żadnej poważnej debaty, nie zaproponowała żadnego nowego ciekawego formatu. Wszystko miałkie, grzeczne i przewidywalne. Odgrzane kotlety. Oglądalność leci na pysk. Generalnie blade echo TVN i TVN24. Kurski chciał pokazać ze można zabić trucizną. Obecna TVP, że zabić można także nudą.
W spółkach zmiany powolne i rachityczne. Nieszczęsny Obajtek zamiast na randce z prokuratorem lub w areszcie, występuje w kolejnych wywiadach. A zaraz ruszy do Europy. Tak miało być?
Powie ktoś, i takie głosy słyszę, że nic złego się nie dzieje, że ekipa Kaczyńskiego nie jest w stanie rzucić Tuskowi prawdziwego wyzwania, że rząd jest bezpieczny i w zasadzie można spać spokojnie. Podejrzewam jednak, że sam Donald Tusk by z tym poglądem polemizował. Jest zbyt wytrawnym politykiem, by nie wiedzieć, że erozja społecznego poparcia jest niebezpieczna, że poniżej pewnego progu poparcia, rządzenie staje się koszmarnie trudne, a realizowanie ambitnych celów niemal niemożliwe. Wie, z kim walczy. Rozumie, że w razie afery czy skandalu, łódź, na której mostku kapitańskim stoi, może stracić sterowność. A tu wokół same góry lodowe, a na pokładzie masa wrogów i załoga, która w wielu kluczowych miejscach po prostu nie daje rady.
W tej sytuacji niezbędne wydaje się, i o to tu apeluję, przyśpieszenie. Ludzie potrzebują jasnego i bezdyskusyjnego w swej symbolice dowodu, że przełom naprawdę nastąpił, że Polska naprawdę jest inna niż rok temu. Jakiego? Polska nie potrzebuje polowań na czarownice i pokazowych procesów.
Nie po to mamy Tuska i Bodnara, by zachowywali się jak Kaczyński i Ziobro. Ani by nie chcieli, ani by nie umieli. Polityk Tusk i Bodnar, który nie jest już przede wszystkim naukowcem, i już nie tylko urzędnikiem, ale i politykiem, muszą znaleźć ścieżkę, po której idąc, nie łamiąc prawa i zasad etycznych, znajdą sposób, by dać ludowi satysfakcję, a przynajmniej poczucie, że zło jest naprawdę w odwrocie, a nie codziennie szydzi i śmieje im się w twarz. Tego wymaga swoista rewolucja, której domagają się ci, którzy do zwycięstwa doprowadzili. A doprowadził do niego lud. Ten milion, który przed wyborami maszerował w Warszawie i te miliony, które stały w kolejkach do lokali wyborczych, od Szczecina i Gorzowa po Rzeszów, od Londynu i Dublina po Jagodno. To dzięki nim było to zwycięstwo. To o nich w tym zwycięstwie chodziło.
Bez przyspieszenia lud straci poczucie, że obecna władza ma moc sprawczą, a z epoki "Daniel wszystko mogę Obajtek", gładko przejdziemy do epoki "Donald nic nie mogę Tusk". Dzisiejsza deklaracja premiera o jego planach na przyszły tydzień, dowodzi, że premier doskonale tę potrzebę rozumie. Bo jak z sejmowej trybuny rzuca się "Płatni zdrajcy, pachołki Rosji", to po chwili trzeba pokazać na tacy głowy, a przynajmniej dowody.
Oczywiście rozumiem, że hasło przyspieszenia budzi skojarzenia różne, także złe. To Kaczyński wymyślił przyspieszenie w 1990 roku, by rozbić obóz Solidarności i zdobyć w nim dominującą pozycję. Straszył wtedy postkomunistami, tyle że postkomuniści w niczym już wtedy nie przeszkadzali, więcej, lojalnie z nową władzą współpracowali, a sam Kaczyński na zapleczu układał się z przedstawicielami komunistycznej nomenklatury, by za jej pieniądze uzyskać prymat, a potem władzę, co półtorej dekady później, a w pełnym wymiarze, ćwierć wieku później, mu się udało.
Dziś groźby rozbicia obozu rządzącego nie ma, chyba że Hołownia, ponownie - jak 4 lata temu - postawi swój interes ponad interes Polski, czego, wciąż mam nadzieję, nie zrobi.
Czas, jak zawsze w Polsce, jest trudny. Dookoła tez niebezpiecznie. Za płotem wojna, i niebezpieczeństwo, że porażka Ukrainy da rosyjskiemu imperializmowi nowy impet. W Europie coraz silniejsi są nacjonaliści i populiści. W Ameryce do Białego Domu znowu dobija się Trump. Pod koniec roku możemy być w innym świecie niż dziś. Koniunktura może się gwałtownie pogorszyć. Czas niekoniecznie gra na korzyść demokratów, także w Polsce. A w Polsce, wiatr niekoniecznie będzie stale wiał w żagle Tuska i jego ekipy.
Często słychać teraz formułę "nie na to się umawiałem z Tuskiem". Ja na nic się z Tuskiem nie umawiałem. Jeśli już, to wyłącznie na to, że pogoni niszczącą Polskę PiS-owską klikę. W dużej części to zrobił. Teraz apeluję, by dokończył robotę.
Nie piszę tego tekstu, by wywołać panikę. Nie ma powodów do paniki. Są powody do niepokoju i obaw. Wiele z nich po prostu podzielam. I uważam, że trzeba przyspieszyć, zanim okno szansy, nadziei i optymizmu się zamknie, a całą przestrzeń w środku, wypełni rozczarowanie. Tak być na szczęście nie musi. Wciąż mamy wielką szansę.
A więc na koniec jako pointa, ulubiona formuła mojej przyjaciółki, byłej sportsmenki i nauczycielki wf: "ruchy, ruchy, ruchy, nie ma ziewania". Albo "Jazda", jak mobilizuje samą siebie nasza Iga.