Dwa ostatnie wieczory spędziłem oglądając kolegów z NC + błyskotliwie i zabawnie komentujących mecze Ligi Mistrzów. Nie polemizuję z żadnym wypowiedzianym przez nich słowem, ale mam pewną myśl związaną z tym co oglądamy. Nie tylko wczoraj.
Kocham politykę, sport i muzykę poważną, ale przez szacunek dla Was, o tej ostatniej pisać nie będę
Być może, na razie to wielkie „być może”, mamy do czynienia z prawdziwymi ruchami tektonicznymi w europejskim futbolu. Kocham Real Madryt, szanuję Bayern, podziwiam Barcelonę, mam sentyment do Manchesteru United. Mam jednak wrażenie, że Real, Barcelona i Manchester są raczej na linii opadającej niż wznoszącej, a Bayern – choć gra doskonale(mecz z City), będzie potrzebował gigantycznego wysiłku, by nie spaść z piedestału.
Spójrzmy na tabelę ligi angielskiej. W pierwszej trójce nie ma ani United, ani City ani Chelsea. Na pierwszych trzech miejscach są drużyny, które w ostatnich latach najczęściej walczyły o czwarte miejsce premiowane szansą na start w Lidze Mistrzów – Arsenal, Tottenham i Liverpool.
W Hiszpanii na czele Barcelona, ale prawdę mówiąc na oko lepsze wrażenie niż ona, robi na mnie Atletico. Że robi ono lepsze wrażenie niż Real nawet nie wspominam, bo gra Realu w derbach Madrytu była żałosna.
Stawianie jakichkolwiek tez na początku sezonu jest ryzykowne, więc zamiast definitywnej tezy ostrożne przypuszczenie. Nie wykluczałbym, że mistrzem Anglii zostanie Arsenal, a Hiszpanii Atletico. Ani pierwsze ani drugie nie jest szalenie prawdopodobne, drugie jest nawet wysoce niepewne, ale miesiąc temu jedno i drugie byłoby absolutnie niemożliwe.
Jedno i drugie jest możliwe z powodu zupełnie nieoczekiwanego osłabienia Realu. Cały sezon transferowy ściskałem kciuki za przejście Garetha Bale’a do Realu, ale dłonie rozprostowałbym natychmiast, gdybym wiedział, że ceną za ten transfer może być inny transfer – przejście fantastycznego Mesuta Ozila do Arsenalu. Zgoda na odejście z klubu takiego zawodnika wskazuje na to, że klub z Madrytu ma umiarkowany kontakt z rzeczywistością.
Jak uzasadniona była złość Ronaldo i wielu kibiców Realu, pokazał Ozil we wtorek. Dwie rewelacyjne akcje, cudowny strzał, piękna asysta, mądre rządy w środku pola. Nagle grupa zdolnych aspirantów stała się grupą fantastycznych piłkarzy. Kwadrans gry jaki pokazał Arsenal w meczu z Napoli był najlepszym kawałkiem futbolu w tym sezonie.
Atletico zaskakuje niesłychanie. Wydawałoby się, że impulsywny Diego Simeone nie może być trenerem na miarę Guardioli, Mourinho czy Pellegriniego, a tu sensacja. Świetna gra całej drużyny, która przed chwilę straciła swą największą gwiazdę. Ciekawe co będzie dalej.
W Włoszech blisko szczytu Napoli, choć tym razem nie ma w tym klubie Maradony. We Francji blisko szczytu Monaco, cóż, pieniądze potrafią czasem przynosić efekt bardzo szybko. W Niemczech liderem Borusssia i choć logika podpowiada, że Borussia musi spuchnąć a Bayern musi ligę wygrać, jej podpowiedź nie musi być słuszna.
Nie jest więc całkowicie wykluczony scenariusz, w którym w największych europejskich ligach wygrywają : w Anglii – Arsenal, we Włoszech – Napoli, we Francji – Monaco, w Niemczech – Borussia, a w Hiszpanii – Atletico.
To byłoby naprawdę trzęsienie ziemi.
Oczywiście jest całkiem prawdopodobne, że na przełomie kwietnia i maja w półfinałach Ligi Mistrzów zagrają Barcelona, Real, Chelsea i Bayern. Ale czy naprawdę byłoby tak wielką sensacją, gdyby zagrały w nich Borussia, Arsenal, PSG i Atletico? Choć kibicuję Realowi i oczekiwanie na la decima zaczyna mnie wybitnie irytować, wcale by mnie taka czwórka półfinalistów nie zmartwiła. Wręcz przeciwnie.
Dlaczego? Bo nudna jest Liga Mistrzów, gdy przez 9 miesięcy toczą się rozgrywki, w których i tak na końcu wygrywa Barcelona albo Bayern, ewentualnie Chelsea albo United.
Bo byłoby dobrze, gdyby okazało się, że wygrywać mogą także pieniądze jednak zdecydowanie mniejsze niż te, które mają w FC Hollywood, FC Florentino Perez czy FC Roman Abramovich.
Oczywiście wszystko może zostać po staremu. W tym wariancie, to ja już chcę tryumfu Realu. Z drugiej strony patrząc na trwające już 11 sezonów upokorzenia Realu w Lidze Mistrzów, to przecież byłoby raczej „po nowemu” niż „po staremu”.
Mourinho, Guardiola, Ancelotti czy Wenger, Simeone oraz Klopp. I tu, przyznaję, przydałaby się zmiana warty. Pożyjemy, zobaczymy.