Jeśli tzw. rekonstrukcja rządu nie tylko ma mieć jakikolwiek sens, ale nie ma się stać pośmiewiskiem, premier Tusk powinien ją przyśpieszyć. Najlepiej ostro przyspieszyć, by wyprzedzić falę sprawiającą, że rekonstrukcja dokonuje się sama, bez udziału premiera.
Kocham politykę, sport i muzykę poważną, ale przez szacunek dla Was, o tej ostatniej pisać nie będę
Z boku wygląda to tak, że rząd się sypie. W tle trwające od pół roku zapowiedzi rekonstrukcji. A na pierwszym planie?
1. Wicepremier i minister finansów Jacek Rostowski w zeszłotygodniowym wywiadzie mówi, że rekonstrukcja jest potrzebna. I sugeruje, że sam powinien zostać zrekonstruowany.
2. Minister szkolnictwa wyższego Barbara Kudrycka właśnie zapowiedziała, że
też ma dość.
3. Minister cyfryzacji Michał Boni nie ogłosił, że ma dość, ale wszyscy mówią, że
ma dość, a on nie zaprzecza, czyli ma dość.
4. Minister transportu Sławomir Nowak właśnie się podał do dymisji.
5. Szef MSW do dymisji się nie podał, ale po wydarzeniach z 11 listopada jego
pozycja dramatycznie osłabła.
6. Minister zdrowia Bartosz Arłukowicz podobno jest jeszcze na stanowisku, ale
ani go nie widać, ani nie słychać. Może też ma dość.
Jeszcze kilka miesięcy temu premier dawał do zrozumienia, że najsilniejszymi postaciami w jego rządzie są ministrowie Rostowski, Sikorski i Sienkiewicz. Jeden z nich za chwilę przestanie być ministrem, drugi dramatycznie osłabł, trzeci jest na stanowisku, ale jeden z trzech muszkieterów to trochę mało.
Platforma traci w sondażach. Wybory władz partii jeszcze nie są zakończone. Przez kolejnych 9 dni partia będzie więc dalej zajęta sobą, a za chwilę wróci temat "wykańczania Schetyny". Donald Tusk będzie więc pewnie dalej zajęty operacją Schetyna. A tu za moment może się pojawić następny sondaż, w którym PO spadnie poniżej magicznego progu 20 procent.
SLD w ostatnim sondażu miało 15 procent. Jeśli za chwilę zbliży się do PO na 2-3 punkty, skończy się dyskusja o tym, czy Tusk weźmie Leszka Millera na wicepremiera. Zacznie się dyskusja, czy PO i SLD w ogóle będą miały szanse na stworzenie rządu i czy - jeśli nawet tak - premierem nie zostanie Leszek Miller. Gdy pojawią się te spekulacje, kilku polityków PO, w tym minister sprawiedliwości Marek Biernacki, powtórzy, że do rządu SLD nie
wejdzie w żadnym wypadku. Niby już to mówili, ale w nowej sytuacji te deklaracje
zabrzmią o wiele donośniej. Erozja układu władzy jeszcze bardziej się pogłębi.
Już wiele tygodni temu pisałem w tym punkcie, że premier ma dramatycznie mało czasu na zmianę dynamiki sytuacji politycznej i odwrócenie złego trendu. Teraz w ogóle nie ma pewności, czy jest to jeszcze możliwe. Nie ma też pewności, czy dramatycznie krótki czas nie skrócił się niemal do zera.
Rekonstrukcja? Ale kto chciałby teraz wchodzić do rządu poza desperatami? Samo poszukiwanie nowego ministra finansów jest podobno wyjątkowo trudne, bo nie ma dobrych kandydatów, a jak już jakiś się pojawi, to mówi "dziękuję bardzo". A przecież rekonstrukcja nie ma polegać na zamianie lepszych ludzi na gorszych.
Za 30–40 dni Polacy będą zajęci głównie świętami i wtedy rząd oraz premier mogą zniknąć z ich radarów (jeśli oczywiście ludzie w ogóle się tym zajmują). Ale w ciągu tych 30–40 dni może się jeszcze bardzo wiele złego zdarzyć. Niemal nic nie wskazuje na to, że dla premiera i dla rządu mogą być to zdarzenia korzystne.
Czyli doczołgać się do nowego roku rząd pewnie da radę. Ale czołganie się przez dwa następne lata? Jest tylko jeden powód, dla którego przyspieszonych wyborów raczej nie będzie. Główni gracze albo uznają, że na nich stracą, albo uznają, że w terminie późniejszym mogą wygrać dużo więcej.
Tyle, że za chwilę sprawy mogą się wymknąć spod kontroli. Wtedy możliwe będzie absolutnie wszystko.