Tydzień zaczął się nam świętem, w czasie którego rozbrzmiewał w Warszawie pełne godności ryk "Duma narodowa" wychodzący z gardeł bandziorów i kiboli. W ostatni dzień roboczy jednak nie kibole, ale wierni kibice reprezentacji zgromadzili się na jej meczu we Wrocławiu. Celebrując rodzinny charakter wydarzenia i przywiązanie do narodowych barw skandowali oni "Polska grać, k....a mać".
Kocham politykę, sport i muzykę poważną, ale przez szacunek dla Was, o tej ostatniej pisać nie będę
O bandziorach w Warszawie powiedziano już wszystko, teraz dyskusja toczy się na temat dzielnych kibiców z Wrocławia. Pomocnik Mateusz Klich stwierdził, że kibice się skompromitowali i powinni dostać zakaz stadionowy. Prezes Boniek stwierdził, że piłkarze najpierw niech zagrają, a potem oceniają kibiców. Wiceprezes Kosecki poparł piłkarza Klicha. Redaktor Borek z kolei powiedział, że jak kibic kupuje bilet, to ma prawo krzyczeć co mu się podoba.
Stwierdzenie redaktora Borka nie musi się, nawiasem mówiąc, odnosić wyłącznie do kibiców piłkarskich. W Teatrze Starym w Krakowie grupa ludzi wykupiła bilety na przedstawienie "Do Damaszku" w reżyserii Jana Klaty. Grupa mieszczan, a biorąc pod uwagę wyrażone przez nich poglądy, drobnomieszczan, przerwała spektakl, uznając, że jest niemoralny, bo jakiś tam seks aktorzy symulują, co jest Krakowa i sławnej sceny
niegodne.
Drobnomieszczanie usiedli w pierwszym rzędzie, co świadczy o tym, że swą akcję zaplanowali i przyszli do teatru z zamiarem odegrania swej epizodycznej roli drobnomieszczańskiego oburzenia. Pokrzyczeli, poobrażali i wyszli, nikt do nich nie dołączył, reszta publiczności bowiem przyszła do teatru, nie po to by grać, ale by grę oglądać.
Porównywać kibiców z Wrocławia do drobnomieszczan w Krakowie nie ma sensu o tyle, że kibice przyszli na mecz nie wiedząc, co zobaczą, a drobnomieszczanie przybyli do teatru dokładnie wiedząc, co zobaczą. Porównanie służy tu wyłącznie refleksji czy każdy kto kupi bilet może krzyczeć, co chce.
Ja na przykład uważam, że nie. Jak się drobnomieszczaninowi przedstawienie nie podoba, to ma prawo zamruczeć coś pod nosem i wyjść. Niezadowolenie ze spektaklu nie uprawnia bowiem do uniemożliwiania oglądania go tym, którym się on podoba, albo którzy jeszcze nie mają zdania, albo którzy nie mają ciągotek do pseudoteatralnej ekspresji niezadowolenia.
Kibic z kolei przyszedł na mecz, by oglądać zwycięstwo reprezentacji. Jak długo myślał, że będzie zwycięstwo, tak długo dopingował, jak zobaczył, że będzie porażka, to zaczął lżyć piłkarzy. Niby więc kibic jest w innej sytuacji niż drobnomieszczanin, ale przecież ktoś, kto oglądał od lat mecze naszej reprezentacji, powinien się spodziewać na boisku dokładnie tego co zobaczył, a nie tego co chciał zobaczyć. Kibic więc we Wrocławiu mógł więc spokojnie iść zobaczyć porażkę, tak jak drobnomieszczanin wiedział, że idzie
zobaczyć zepsucie, i poszedł, by zepsuciu się sprzeciwić.
Mam inne zdanie niż prezes Boniek i redaktor Borek. Uważam mianowicie, że kibic reprezentacji może mieć po dziurki w nosie nędznej gry reprezentacji, ale jak już idzie na mecz, to ma drużynę dopingować, a nie ją wygwizdywać. Jeśli poczucie absmaku oglądanie mu uniemożliwia, to może wyjść ze stadionu, ale gwizdać na swoich nie może. Nigdy nie może? Mógłby, gdyby piłkarze olewali swą robotę. Nasi nieszczęśni reprezentanci roboty nie olewali. Grali po prostu tak jak umieją, czyli słabo.
Ja mogę uważać, i uważam, że czwórka naszych obrońców w meczu ze Słowacją, zagrała na poziomie amatorskim. Ale grali jak potrafili. Dwóch z tych czterech chłopaków debiutowało. Wychodzili z siebie, by coś zagrać, ale nie wychodziło. Czy ludzie powinni ich jednak za to wygwizdywać?
Kibice nie powinni się obrażać na piłkarzy a piłkarze na kibiców z jednego, podstawowego powodu. Jedni i drudzy wystąpili dokładnie na tym samym poziomie. Nędznej grze towarzyszyło nędzne kibicowanie. Bo kibicować jak naszym idzie albo jest nadzieja że pójdzie, to potrafi każdy dupek. Porządny kibic nie przestaje kibicować swojej drużynie nigdy. Jak już naprawdę ma dość, to opuszcza stadion, ale swoich nie lży. Irlandczycy mogą na przykład przegrywać 0 - 4, ale irlandzcy kibice nie przestają ich dopingować, co widzieliśmy rok temu w Poznaniu na mistrzostwach Europy.
Za dwa dni zagramy w Poznaniu z tą samą Irlandią. Zobaczymy, czy poznańscy kibice odebrali tę lekcję. Choć chyba nie odebrali, skoro kazali w czasie pucharowego meczu klękać "litewskiemu chamowi przed polskim panem". Mecz zakończył się wtedy tym, że polski cham musiał klękać przed litewskim panem, co mogło być lekcją pokory, ale nie sądzę, że było. Oczywiście jest możliwe, że ci kibice z meczu Lecha nie mają nic wspólnego z tymi, którzy pojutrze pójdą na mecz reprezentacji. Możliwe. A może to jednak ci sami?
"Duma narodowa" każe nam zwykle wierzyć w niemożliwe, a potem, gdy niemożliwe okazuje się niemożliwe, wkur....iać się i lżyć piłkarzy. Dumie towarzyszy bowiem nie tylko na stadionach słomiany zapał i generalna nieżyczliwość wobec bliźnich. Potem można jeszcze skandować szyderczo "Polacy nic się nie stało", co jest jakoś uzasadnione, bo przecież nie jest wielkim wydarzeniem to, że piłkarze i kibice dają ciała.
Przedstawienia w Teatrze Starym nie widziałem, mecz we Wrocławiu tak, ale zachowanie drobnomieszczan i kibiców oceniam podobnie. Mogę się tylko pocieszać, że drobnomieszczanie z Krakowa, stanowiący tylko garstkę krakowskiej publiki w teatrze, stanowią dokładnie taką jej część, jaką część wszystkich reprezentantów stanowią gwiżdżący na reprezentantów kibice z Wrocławia i że dokładnie taką samą częścią wszystkich patriotów są bandyci wrzeszczący w Warszawie o dumie narodowej. Chcę mieć taką nadzieję, mam ją, ale - przyznaję - nie jest to jakaś przeogromna nadzieja.