Władimir Putin i Rosja oczywiście wygrają niedzielne referendum na Krymie. Jest jednak całkiem prawdopodobne, że będzie to najbardziej kosztowne i zgubne dla samego Putina zwycięstwo w jego karierze.
Kocham politykę, sport i muzykę poważną, ale przez szacunek dla Was, o tej ostatniej pisać nie będę
Większość mieszkańców Krymu, wspierana przez przebierańców w nieoznakowanych mundurach i lufy kałasznikowów, opowie się oczywiście za secesją Krymu. Gdy już to nastąpi Putin albo oficjalnie zaanektuje Krym albo zamieni Krym w jakieś niby państwo o niedookreślonym statusie.
Być może zdecyduje się na to drugie rozwiązanie, bo zwykła, ordynarna aneksja uniemożliwi mu stworzenie wrażenia, że coś jest jeszcze do negocjowania z Zachodem (oczywiście pod warunkiem, że ma ochotę na choćby pozorowane negocjacje). Ale polityczne i gospodarcze konsekwencje aneksji i zwlekania z aneksją będą w zasadzie takie same. Zachód nie będzie mógł przecież udawać, że aneksji nie było tylko dlatego, że została ona zakamuflowana mniej więcej w tak wyrafinowany sposób jak rosyjscy żołnierze na Krymie.
Wejdziemy więc w etap debat nad sankcjami. Wielu twierdzi, że Zachód jest zbyt rozmemłany i za bardzo powiązany interesami z Rosją, by sankcje mogły być naprawdę dotkliwe. Poniekąd jest to prawda. Sankcje, jak sądzę, powinny być bardziej dotkliwe niż te, które dotychczas zapowiedziano, ale nawet te bardziej dotkliwe nie będą dla Putina tak bolesne, jak być powinny.
Czyli przegrana sprawa? Wcale nie. Rating polityczny i wizerunek Rosji pogarsza się z każdym dniem. W poniedziałek będzie z całą pewnością gorszy niż ostatnio. Inwestorzy, przeczuwając ryzyko, raczej inwestować w Rosji nie będą albo stopniowo będą się z niej wycofywać. Zagraniczne banki będą o niebo bardziej ostrożne niż dziś udzielając rosyjskim firmom pożyczek. Rubel będzie raczej tracił niż zyskiwał. Rosyjska giełda będzie słabła. I to będą te nabardziej dotkliwe, szalenie bolesne dla Putina sankcje. To będą dziesiątki, może nawet setki miliardów dolarów.
Rosjanie, faszerowani dziś nachalną propagandą, popierają oczywiście w większości swego przywódcę, który "broni" ich rodaków. Ale przestaną go popierać, gdy zobaczą, że Putin jest traktowany jak międzynarodowy parias, gdy dostrzegą, że za Krym płacą z własnych kieszeni.
Sankcje są bardzo ważne, ale jeszcze ważniejsze jest to co Zachód zrobi dla Ukrainy. Jeśli udzieli jej prawdziwego wsparcia i jeśli na dodatek Ukraińcy wykażą wielką determinację pokonując czekającą ich niezwykle trudną drogę, to w praktyce zdecydują, być może na dziesięciolecia i dłużej, o zachodnim kierunku, w jakim podążać będzie Ukraina.
A wtedy może się okazać, że Putin nie jest następnym Piotrem Wielkim czy carycą Katarzyną, ale drobnym żulikiem, który zamiast odczytać znaki czasu i zająć się modernizacją Rosji, "utracił" Ukrainę definitywnie, bo i politycznie i mentalnie (antyrosyjskie nastroje na Ukrainie są dziś tak silnejak nigdy), czyli jest autorem największej klęski w historii Rosji. Na dodatek zamiast być zbawcą narodu, który zapewniłby mu prawdziwą prosperity, byłby raczej symbolem klęski tak politycznej jak i gospodarczej.
Zachód ma wielki kłopot z Putinem, ale w gabinetach najważniejszych polityków i znawców spraw zagranicznych coraz częściej myśli się o Rosji poputinowskiej. Bo Majdan może się zdarzyć także na Placu Czerwonym. "The Economist" przypomniał właśnie, że wybuch I wojny światowej Rosjanie przyjęli z entuzjazmem. Imperium miało potwierdzić swą moc. Trzy lata później carat przestał istnieć. Imperium KGB-isty Putina nie jest silniejsze niż imperium ostatniego cara.
Ten scenariusz może się wydawać abstrakcyjny, ale nie jest on bardziej abstrakcyjny niż wizja wydarzeń 89 - go roku w Polsce w roku 86 i bardziej abstrakcyjna niż zwycięstwo Majdanu, gdyby ktoś miał je przewidzieć trzy miesiące temu.
Niedzielna decyzja mieszkańców Krymu jest znana. O wiele ważniejsze będzie jednak nierozpisane referendum wśród Ukraińców i państw zachodniej wspólnoty. To w tym referendum, a nie w tym krymskim, zdecyduje się przyszłość Ukrainy. A być może także Rosji.