Zauważyliście być może, że niektóre zdjęcia w pasku blogerów na samej górze strony, wyglądają dziś inaczej niż zwykle. Poprosiliśmy blogerów naTemat, by przysłali swoje fotografie ze szkolnych czasów. Ci, którzy chcieli się z nami i z Wami bawić, przysłali. Sam wybrałem zdjęcie, która oddaje mój nastrój 31 sierpnia każdego roku dzieciństwa. Koncept "świętowania" pierwszego dnia szkoły z pewnością nie był moim pomysłem. Szkoła była męką, a nie żadnym świętem.
Nikt nie bił mnie po łapach linijką, ani nie kazał chodzić w fartuszku. Fartuszki skończyły się w pierwszych latach podstawówki, czyli dla mnie gdzieś pod koniec lat 80-tych. Podstawówki nie znosiłem z paru innych powodów. Po pierwsze dlatego, że nie sprzedawali w niej lodów.
W podstawówce niezbyt kogokolwiek lubiłem i z pewnością nie starałem się z nikim zaprzyjaźnić. Nasza klasa po paru pierwszych latach została połączona z inną na zasadzie mniejszy (my) zostaje wchłonięty przez większego (oni). U tych "onych" były silne osobowości, jak świetny dziś fotograf Robert Baka, czy Magda Piwowar - znana ze swoich graficznych projektów. Od początku działałem w ostrej opozycji do establishmentu. Do tych, którzy nas przejęli i nie zamierzali tego przejęcia ułatwiać.
Wychowania fizycznego uczyła nas żona Andrzeja Strejlaua. Miała do sprawy poważny stosunek. Szybko więc znienawidziłem biegania, rzucania piłką lekarską i gimnastyki na korytarzu. Lubiłem gry zespołowe (poza piłką nożną), ale w tamtych czasach salę gimnastyczną miało się tak rzadko, że ani w siatkówkę, ani w koszykówkę nie pograłem. A z jakiegoś powodu pani Strejlau przekłada gałę ponad inne dyscypliny. Hm, co to mógł być za powód...?
Nie wiem, czy kiedykolwiek miałem świadectwo z czerwonym paskiem (moja siostra co roku). Wszystkie projekty na ZPT robił mi tata - inżynier, na plastyce tworzyłem niestrawne bohomazy, przedmioty ścisłe były katastrofą. Dobry byłem tylko z polskiego, a potem także z komputerów, bo tata przywiózł mi z pracy w Anglii ZX Spectrum+. Miałem naturalną przewagę nad innymi. Niestety brakowało mi jej w korytarzowych walkach i poza korytarzowych "solówach". Pamiętam, zazwyczaj przegrane, walki z Łukaszem Brzyskim.
Dotąd nie rozumiem szkolnego rytmu. Tej niby genialnej idei zarządzania czasem 7-16 latków. Siedzi się w budzie nawet osiem godzin (8-14), by potem po powrocie do domu kolejne godziny siedzieć nad pracami domowymi. Do dziś mam poczucie, że szkoła nadmiarem zajęć zabrała mi cały czas w dzieciństwie. Lekcje odrabiałem od świtu do nocy. Mama miała bowiem sympatyczny zwyczaj, żeby budzić mnie o 4-5 rano, by popracować nad wypracowaniem z polskiego. Odwdzięczałem się jej, notorycznie nie informując o otrzymanych dwójach (potem pałach). To sprawiało, że wywiadówki były dla niej szczególnym rodzajem przyjemności ;-) Współczuję rodzicom, bo przez wiele lat musieli być bardzo zmartwieni, co ze mnie będzie. Niespodziewanie dla siebie odetchnęli, gdy wiele lat później, po tym, gdy prawie oblałem maturę (myślę że Roman Tusiewicz puścił mnie z łaski), dostałem się na Uniwersytet Warszawski na dwa kierunki jednocześnie. Na jeden z pierwszą, na drugi z drugą lokatą. Nie przejmujcie się więc tak bardzo szkołą. Bylebyście wiedzieli, co chcecie w życiu robić. Ja wiedziałem.
Z podstawówki pamiętam jeszcze smak fluoryzacji (do dziś!), awarię w Czarnobylu (akurat w moje urodziny), koleżankę z tatą w Kuwejcie (dowiedziałem się, że to bardzo bogaty kraj, w którym jest masa bajerów), zdjęcie na tle mapy krajów socjalistycznych z Rafałem Białasem (wchodziliśmy dwójkami) oraz awanturę jaką zrobił nam dozorca. Dzień po tym, gdy w telewizji wyświetlano "Zakazane piosenki" chłopcy (ja akurat nie oglądałem) szli z szatni śpiewając piosenkę nie zakazaną, ale reżimową, bo hitlerowskie Heili-Heilo. Dozorca, który przeżył wojnę, ustawił nas na korytarzu w dwuszeregu i tak ochrzanił, że akurat tamtą lekcję historii na zawsze zapamiętałem.
Wracając do 1 września. Był to koszmar, smutny początek orki i wielu niezwykle stresujących miesięcy. Dlatego wolę mieć w pamięci dwa poprzednie, letnie miesiące. Zeskanowałem dla Was parę wspomnień z rodzinnych wakacji. Spędzanych zwykle w przyczepie Niewiadów.