W weekend z mniejszą niż w dni codzienne pasją śledzę wydarzenia w kraju i za granicą. Zobaczyłem więc, że Jarosław Kaczyński zrobił na Ukrainie, coś fantastycznego, ale już nie zdążyłem doczytać, co dokładnie i dlaczego było to takie niezwykłe. Dziś nie muszę nadrabiać, bo to co Kaczyński osiągnął jednego dnia, zrujnował kolejnego. Mam na myśli zapowiedź nie pojawienia się na Radzie Bezpieczeństwa Narodowego.
REKLAMA
Ukraina to od początku temat współpracy. Współpracy Kijowa z Brukselą, Janukowycza z Tymoszenko, władzy z opozycją. Każdy, kto chce być potraktowany poważnie, musi udowodnić gotowość i umiejętność współpracy. Jeden człowiek nic ani na Ukrainie ani z Ukrainą nie załatwi. Musi udowodnić, że jest w stanie zgromadzić innych wokół siebie i swojego tematu. Że jest w stanie przekonać innych do swojego rozwiązania. Tym bardziej jeśli ten człowiek jest liderem opozycji.
Jarosław Kaczyński zaplusował na Ukrainie nawet u Adama Michnika. Zamiast jednak pokazać następnego dnia, że w polityce wschodniej, polityce zagranicznej jest skłonny i zdolny do współpracy, wybrał znany motyw obrażonego prezesa, który nie pojawi się na Radzie Bezpieczeństwa Narodowego, bo "nie zgadza się z prezydentem".
Platforma była w niedzielę pogubiona i w poniedziałek Kaczyński mógł utrzymywać ją w takim stanie. Wybierając nieprzyjście otworzył PO drogę do konferencji prasowej pod hasłem "Apelujemy o wspólny polski głos w sprawie Ukrainy" i do krytyki za lekceważenie RBN.
Kaczyński postanowił Platformie jak tylko może. Zrobił to kolejny raz. Mógł w niedzielę zrobić to, co kiedyś Tusk na Białorusi - umocnić się w sondażach, jako poważny zawodnik w tematyce międzynarodowej. Tymczasem zrobił to, co zwykle - osłabił się w sondażach, jako słaby zawodnik, który z nikim, w żadnej sprawie, nawet narodowej, nie umie współpracować.
Po co więc komuś takiemu oddawać władzę?
