"Gazeta Wyborcza" (i gazeta.pl) wytropiły prawdziwy skandal, którym zajęły się z energią prawdziwych dziennikarzy śledczych (a podobno dziennikarstwo śledcze umiera). Otóż kierowca autobusu miejskiego w Lublinie słuchał w radiu mszy. "Gazeta" poruszyła niebo i ziemię, żeby dorwać sk... i pozbawić go pracy. Te wysiłki na razie okazały się daremne. Ale jest nadzieja, że po świątecznej przerwie, słuchający mszy w radiu talib skończy tam gdzie powinien. Na śmietniku historii. Tam jest miejsce dla wszystkich wstecznych, klerykalnych, moherowych Polaków.
W artykule "Gazety Wyborczej", który gazeta.pl ostro promuje na swoim Facebooku przeczytać możemy o tym niewyobrażalnym skandalu. Skandalu, że głowa mała.
Otóż w "Boże Narodzenie" (ciekawe, że gazeta w ogóle używa tego zwrotu, powinni napisać: W jeden z grudniowych dni wolnych od pracy) pan Rafał wsiadł do autobusu. I okazało się, że kierowca puścił z głośników mszę świętą. Pan Rafał był gotowy tego dnia słuchać zapewne wszystkiego innego: od disco polo do Nergala. Ale Mszy Świętej nie. Jako jedyny w autobusie poprosił kierowcę o zmianę stacji. Kierowca odmówił. Inni pasażerowie nie przyłączyli się do skargi.
"Gazeta Wyborcza" staje jednak (wiadomo to nie od dziś) w obronie każdego maluczkiego i pokrzywdzonego. Dlatego tam gdzie pan Rafał nie dał rady, gazeta podjęła śledztwo. Doniosła na kierowcę - taliba w MPK, doprowadziła do "ustalenia nazwiska kierowcy", poprosiła także o komentarze. Nie, przepraszam. O komentarz. Po co dzwonić do więcej niż jednej osoby, skoro sprawa jest skandaliczna i oczywista.
Gdy mowa na przykład o pedofilii, to nie zbieramy opinii różnych stron. Strona bowiem w takiej sprawie może być tylko jedna. Podobnie, gdy chodzi o walkę z opresyjnym państwem wyznaniowym (i jego emanacją w postaci kierowcy autobusu). Dlatego gazeta zadzwoniła tylko i wyłącznie do Doroty Wójcik, prezes Fundacji Wolność od Religii. Ta powiedziała gazecie, że msza święta w MPK to dyskryminacja pasażera i łamanie sumień.
Inkwizycja to słowo kojarzące się z Kościołem. W wysiłkach "Gazety Wyborczej" mamy jednak do czynienia z inkwizycją a rebours. Z niepohamowaną żądzą wyparcia z przestrzeni publicznej jakiegokolwiek śladu chrześcijaństwa, choćby nawet nie przeszkadzał on większości. Co z tego, że w autobusie MPK jechało wielu pasażerów, a Polska jest krajem demokratycznym. Jeśli choć jeden pan Rafał czegoś żąda, to większość musi się podporządkować. Wydaje mi się to mało demokratyczne, no ale "Gazeta Wyborcza" ze swoimi opozycyjnymi korzeniami wie z pewnością lepiej.
W bloku z wielkiej płyty w którym mieszkałem przez 34 lata w niedzielę sąsiadka powyżej i sąsiadka z boku słuchały w niedzielę radiowej mszy świętej. Nie dlatego, że były chore i nie mogły iść do kościoła. Tak po prostu. Obawiam się, że wszystko w moim mieszkaniu było dobrze słychać. Wiadomo - u starszych osób słuch już nie ten, więc radio grało głośno. Sąsiadki miały szczęście, że zamiast mnie nie mieszkał "pan Rafał" albo jeden z dziennikarzy "Gazety Wyborczej". Sąsiadki miałyby szczęście, gdyby zakończyło się to tylko skargą w spółdzielni mieszkaniowej. Gdyby miały mniej szczęścia wylądowałyby na czołówce "Gazety" i na Facebooku gazety.pl jako blokowe talibki łamiące sumienia sąsiadów.
Jakoś się wszyscy w naszym kraju musimy zmieścić. Umówmy się, że ja nie będę robił awantury, jeśli kierowca w autobusie puści muzykę, której nie lubię, albo transmisję nabożeństwa Kościoła Spaghetti. A Wy, bardzo proszę, nie róbcie afery na cały kraj, jeśli w Boże Narodzenie kierowca jednego autobusu w 38 milionowym kraju uznał za stosowne i ważne włączenie Mszy Świętej. Możemy się chyba zgodzić, że jeśli największa gazeta w kraju robi wielki temat z takiej sprawy, to nie żyjemy w kraju sterroryzowanym przez biskupów. Tylko może właśnie coraz bardziej na odwrót?