Paul Gauguin, Voyage de Tahiti, Tomasz Rudomino

Jeśli uznamy, że Paul Gauguin przez całe życie, szukał lekarstwa na swoje choroby, to z pewnością był alchemikiem. Droga, którą obrał należała do najtrudniejszych. Nie posiadał recepty na kamień filozoficzny ani złoty kielich jak Benvenuto Cellini. Obrał drogę buntu i kontestacji. Żył w nieustannym niepokoju. Ponury, zamknięty w sobie. Gburowaty. Wciąż poszukujący swojego miejsca na ziemi. Był podróżnikiem. Zarówno w przenośni jak i dosłownie. Przebyć całą drogę w ślad za nim, to jakby odbyć nową podróż dookoła świata. Albo dwie. Na pewno bardzo różne od tych, które oferują biura turystyczne.

REKLAMA
logo
Paul Gauguin, Boutet de Monvel

Gauguin bez sztuki nie widziałby sam siebie. Trwałby zamknięty w granicach ciasnych mu reguł. Nie wiemy, czy i jak by przetrwał.
Był znudzony i sfrustrowany nijakością własnego życia, rzucił wszystko któregoś dnia i postanowił malować. Był arogancki i pewny siebie. Do malowania namówił go Camille Pissarro, największy z impresjonistów. Pisał w listach do syna, że „…pan Gauguin ma sporo talentu do malowania, ale przy tym jest okropnie niegrzeczny”.
Ta frustracja nigdy u niego nie minęła.
Malował w nędzy.
Legendy o artystach zwykle sprowadzają się do tego, że z powodu biedy i frustracji, tworzą wielkie dzieła sztuki. Umierają w niezrozumieniu oraz zapomnieniu, a dopiero potem, czyli po ich śmierci, ludzie zaczynają ich odkrywać, podziwiać i cenić. Mówią na przykład tak:
- Ah, jaki to był wspaniały artysta,
- Biedny, całe życie cierpiał,
Współczują, kupują o nich książki, albumy. Bo pełno jest wydanych książek i albumów po ich śmierci.
Bieda to legenda, która pomogła stworzyć jego mit.
Sztukę tworzy jednak pasja. Ale ona niekoniecznie musi żyć w biedzie. Czy nawet w jej okolicach. Syci byli na przykład Claude Monet czy Henri Matisse.
Czy Gauguin był nędzarzem z wyboru?
Przecież sprzedawał stosunkowo dużo. Na chwilę przed pierwszym wyjazdem na Tahiti sprzedał jednorazowo, co najmniej 30 obrazów. Malował dużo, sprzedawał też sporo zarówno obrazów olejnych, rysunków, rzeźb jak i ceramik.
Na ostracyzm reagował gburowatością. Ludzie nie lubią zarozumialców wśród artystów. Wyjątkiem był Salvador Dali. Ale Gauguin nie miał tyle szczęścia, co wąsaty Katalończyk.
Co by było gdyby na przykład Gauguin mieszkał w Aix-en-Provence i był synem kapelusznika? Czy byłby wtedy geniuszem? Czy za życia wzniósłby się ku niebu? prowadząc błogie życie pomiędzy sztalugami, a patelnią? Jak Cézanne…
Ale to właśnie Gauguin stał się symbolem tej upartej drogi, która wynosi na sam szczyt? I on tam się wdrapał. Już za życia. Wiedział, że jest na samym szczycie.
Każdy, kto choć raz stanie na drodze, po której stąpał Gauguin ten szybko to zrozumie. Na Tahiti, a nawet w Bretanii. Ale tam, na samym końcu świata, wszystko się stało. To właśnie na Polinezji, los wyniósł go na wspomniany szczyt.
Do Mataiea przybył w 1916 roku Somerset Maugham. Brytyjczyk z Francuskiej Riwiery przebył 42 kilometrową drogę Papeete-Mataiea, śladem relacji Victora Segalena, etnografa i kolekcjonera pamiątek po Gauguinie.
Maugham napisał powieść Księżyc i sześciopensówka. Był pod wrażeniem historii życia Gauguina, jego upartego charakteru, drogi którą przeszedł, od dobrze płatnego urzędnika agencji maklerskiej po opętanego malarza. Powieść ta ukazała się drukiem w 1919 roku. Jego bohater to Charles Strickland, makler, który porzuca swoją żonę i dzieci aby zostać artystą. W 1942 powstał film fabularny o życiu Stricklanda/Gauguina, a w rolę artysty wcielił się, urodzony w Saint Petersburgu, brytyjski aktor George Sanders.
Dzisiaj w Mataiea nie ma śladów żadnego z nich. Ani Gauguina, ani Maughama. Można sobie pooglądać góry i z reprodukcjami w ręku oglądać miejsca, po których stąpał Francuz.
I teraz mamy wielką wystawę w Grand Palais, pod tytułem: „Gauguin-Alchemik”. Widzimy na niej obraz „Merahi Metua No Tehamana”, ostatni jaki namalował w Papeete przed wyjazdem do Marsylii. To portret Tehury. W filmie, który niedawno zrobił Edouard Deluc jest scena, jak Gauguin (w tej roli Vincent Cassel), pod wpływem resztek uczuć do niepełnoletniej dziewczyny, maluje jej portet. Ten właśnie. Tehura to bohaterka jego „Noa Noa”, cudownej, poetyckiej refleksji o życiu, cielesnej miłości i polinezyjskich duchach. W filmie znajduje się też mała migawka, niezauważalna dla przeciętnego widza i nieznającego niuansów biografii Francuza. To scena w sklepie, gdzie Gauguin mija przypadkiem dwie kobiety. Młodą i starszą, jej babkę. To refleks fotografii Lemassona, francuskiego dyrektora poczty, który wykonał pierwszy znaczek z Oceanii. W miasteczku Mataiea, Paul Gauguin przebywał z młodą dziewczyną o imieniu Tehaamana. Pomiędzy październikiem 1891 a majem 1893 powstało tam wiele jego obrazów, bowiem był to pierwszy i płodny okres pobytu na wyspie, poza Papeete, wśród Maorysów, nad brzegiem laguny.
Lemasson przybył tam dwa lata później. Zrobił zdjęcie dwóch modelek Gauguina. To zdjęcie wkrótce obiegło świat i przyniosło sławę fotografowi. Przedstawia dwie kobiety, bacię z wnuczką o nazwisku Manjard.
Gauguin opisuje pierwsze spotkanie z młodą dziewczyną. Przyszła do jego chaty. Zobaczyła reprodukcję Olipmii Maneta, którą przyczepił na ścianie. Najpierw powiedziała, że jest piękna, a potem spytała czy to jego żona ?
Tak, odpowiedział.
A potem się kochali całą noc i jeszcze następną.
„Alchemik” to zbiór obrazów, rzeźb i rysunków z dwóch kolekcji przede wszystkim : muzeum d’Orsay oraz The Art Institute of Chicago. Ale nie tylko. To wystawa imponująca. Niczego nowego nie wnosi do poznania Gauguina, ale stanowi pewną całość. Jak wiadomo prace Gauguina rozpierzchły się po świecie. W którymś momencie wyprzedawali je wszyscy, którzy znajdowali je u siebie w domu. Gauguin opłacał obrazami czynsze (jak w przypadku Marie-Henry), spłacał długi (ojciec Tanguy), albo po prostu dawał w zastaw, jak do komisu (Vollard, Rouart). Nie mówiąc o Mette swojej żonie, która miała jego obrazy po sufit w swoim kopenhaskim mieszkaniu. Sprzedała je za grosze Vollardowi. Miał ich ponad 150. W 1906 roku wyszła pierwsza książka o artyście. Wtedy, jego obraz w galerii Blota uzyskał niebotyczną kwotę 2900 franków. Musiał się Gauguin przekręcić w grobie na tę wieść. Przecież usiłował sprzedawać swoje obrazy, najczęściej po dwieście, albo trzysta franków. Cztery lata później u Rouarta było już 31500 franków. A jeszcze nie tak bardzo wcześniej, Edgar Degas kupił dwa „Gauguiny” za 965 fr i powszechnie uznano to za przejaw wielkiej jałmużny. A ten wspomniany Henri Rouart kupował go tylko na odczepnego.
A potem wszystko potoczyło się lawinowo. Wystawy w Kopenhadze, Oslo, Londynie, słynny obraz „Ia Orana Maria” , który został sprzedany za 58000 franków, otwarto dla Niego Luwr.
Na „Alchemika” trzeba iść. Choćby z jednego powodu. Bo ilu jest artystów w historii, których okrzyknięto geniuszami. Czy naprawdę wielu? Weszli oni do ludzkiej pamięci, powszechnej świadomości, utożsamiani są z tym, co w sztuce najważniejsze. Nigdy nie zostali przeoczeni przez podręczniki do historii sztuki. Uczą o nich we wszystkich szkołach na całym świecie. Ich nazwiska wymawiane są z nabożną czcią.
Paul Gauguin znalazł się wśród nich. Na jednej półce razem z Michałem Aniołem, Giotto, i tymi kontrowersyjnymi: Dalim, Warholem czy Picassem.
O nim też uczą w szkołach.

Paul Gauguin, L’alchimiste, Grand Palais, 2017 /2018
Podróże po Gauguinie, The Facto 2018