Takie moje życie, że często śpię w hotelach. Motelach. Pensjonatach. Jeżdżę po Polsce z północy na południe, ze wschodu na zachód, z Podlasia w Sudety, z Lubuskiego w Bieszczady. Od kilkunastu lat około 100 nocy w roku spędzam poza domem. Kocham to i nienawidzę.
Kocham drobne gesty w małych prywatnych pensjonatach i ośrodkach. Nienawidzę czuć się bankomatem w pięciogwiazdkowych hotelach.
Uwielbiam drobne gesty, na które stać tylko te miejsca, w których właściciel jest blisko procesu obsługi Klienta. Darmowa kawa „na do widzenia” przy tygodniowym pobycie nie zmniejsza znacząco zysku pensjonatu, a pozostawia niesamowicie dobre wrażenie (efekt świeżości). W pięciogwiazdkowym hotelu – nawet nie ma co liczyć na taki podarunek. W ich słowniku zamiast słowa „gift” jest słowo „charge".
Minęło 5 lat odkąd byłem w hotelu pod Koszalinem. Spośród setek innych odwiedzonych w tym czasie „noclegów” – pamiętam akurat tamten. Nie ze względu na pokój (trudno by mi było wydobyć z pamięci szczegóły) czy sale konferencyjne. Nie ze względu na pracę recepcji czy serwisu. Nie ze względu na okolicę. To co mi zostało w głowie z tej wizyty, to kanapki. 3 bułki na drogę, które dostałem od nich przy wyjeździe. W skali całego zamówienia (grupa ok. 100 osób przez 3 dni) – drobiazg.
Nie lubię być w hotelu anonimowy. W wielkich kombinatach niestety jestem. Ten sam firmowy uśmiech, te same beznamiętne formułki. To samo myślenie o Kliencie w bardzo wąskich ramach zakresu obowiązków. Czy to w Wiśle, czy pod Rawą Mazowiecką. Myślę tylko kiedy z ust recepcjonistki czy recepcjonisty padnie „Następny proszę”.
Byłem niedawno w Kościelisku. Wynajęliśmy ze znajomymi na tydzień fajny domek z jacuzzi, sauną, bilardem i innymi atrakcjami. Właścicielka tak dbała o Klienta, że w sobotę o 8:30 rano dowiozła nam brakujące tabletki do zmywarki. Bez dopłaty. Po prostu. Koszt: kilka złotych i odrobinę zainteresowania. Efekt promocyjny – dużo większy niż 1000 ulotek.
Nienawidzę labiryntów korytarzy. Pretensjonalnych wystrojów wnętrz i całego blichtru na pokaz. Zegarów pokazujących czasy w 5 światowych stolicach. Oderwania od tu i teraz. Nienawidzę hoteli-twierdz. Wypiętych na okolicę. Osaczających gości swymi murami. Miejsc w swym luksusie tak homogenicznych, że rano muszę się zastanawiać w jakim mieście się obudziłem.
Uwielbiam proste, naturalne podejście. Lubię być traktowany jak człowiek. Nie jak bankomat. Nie chcę być numerem pokoju. Drobiazg?