Pierwszy raz usłyszałem ich jeszcze w programie Wideoteka. Młody, przystojny Krzysztof Szewczyk puścił coś innego. Kawał świeżej elektroniki. Nie tak słodkie jak new romantic, dużo bliżej Eurythmics. Dyszkant i baryton. Dyszkant i baryton. It’s a love, it’s a love. Cholernie mi się to spodobało. Kilka lat później strasznie nie uwierało, że „Master and Servant” tak mi się spodobał.

REKLAMA

Kilka lat później to Polska była podzielona. Jeśli słuchałeś Depeszów – musiałeś nosić buty z blachą, czarny uniform i lotniskowiec na głowie. Podobno najlepiej strzygł fryzjer w Hotelu Europejskim. Nastał niespotykany kult jednego zespołu – spotkania fanów, napisy DM na murach. Cała subkultura zbudowana wokół jednego artysty. To wzbudzało nieufność. Więc albo Depeszów kochałeś, albo nienawidziłeś zespołu i całej plastikowej otoczki. Ja byłem po tej drugiej stronie. Nie mogłem więc przyznać, że „Master and Servant” obłędnie mi się podoba. Przecież to obciach być Depeszem.
Któregoś wieczora usłyszałem kolejny raz charakterystyczny głos Davida Gahana na pierwszym miejscu na liście Trójki. Oczywiste było, że ten kawałek nie mógł mi się spodobać. Brak było gitar, tempo jakieś wolne, zaśpiewy na początku… Nie, nie mogłem sobie pozwolić, żeby „Shake the Disease” mi się spodobało. Nagrałem sobie co prawda na kasetę, ale przecież nie po to żeby słuchać. No może niezbyt często.
Ale wreszcie miałem argument w dyskusji z Depeszami. Jako koneser muzyki wszelakiej jestem w stanie docenić Wasz zespół (bo przecież nie mój). Mają nawet niezłe muzycznie kawałki, ale jako całość do mnie nie przemawiają. Tak. Właśnie tak. Nie polubię Depeszów. To obciach.
Płyta „Violator” wyszła w samym szczycie Depeszomanii w Polsce. W erze największego rozkwitu łóżkopolowej sprzedaży pirackich kaset. Od Rotundy wzdłuż domów centrum niosło się co chwilę „Enjoy the Silence” i „Personal Jesus”. Na jednym straganie się kończyło, na następnym zaczynało, na jeszcze kolejnym akurat leciał refren. Podgłaśniałem wtedy The Clash na walkmanie. Czułem, że „Violator” gwałci mnie przez uszy. PRZECIEŻ JA NIE MOGĘ LUBIĆ DEPECHE MODE! Nawet jak mój ukochany „Na Przełaj” wydrukował teksty i tłumaczenia kilku piosenek.
Dlatego jutro nie będę słuchał Depeszów na Stadionie Narodowym. Jeszcze by ktoś pomyślał, że jestem Depeszem. A to przecież obciach. Liczy się tylko gitarowe granie. O – na przykład takie jak to: