Dania to ciekawy kraj. 82% młodych ludzi (w wieku od 25 do 64 lat) pracuje. W tym czasie ich dzieci i wnuki chodzą do szkół. Na ogół. No chyba, że się okaże, że po feriach wiosennych nauczyciele nie pracują. I to nie dlatego, że strajkują. Ich pracodawcy im nie pozwalają. Wszystkim (w publicznej edukacji). W rezultacie blisko 600 tys. uczniów (w kraju, który liczy nieco ponad 5,5 mln ludności), musi codziennie coś ze sobą zrobić.
Tomasz Wojciechowski – psycholog, trener, Przewodniczący Sekcji Trenerskiej Polskiego Towarzystwa Psychologicznego, prezes Falochronu – Fundacji na Rzecz Bezpieczeństwa i Współpracy w Szkole, współwłaściciel rodzinnej firmy szkoleniowej Perspektywy S.C..
Wszystko za sprawą lockoutu, który zastosowali pracodawcy nauczycieli (samorządy), jako manewr wyprzedzający strajk nauczycieli. Sprawa dotyczy ichniejszej wersji karty nauczyciela. Samorządowcy chcą, by dyrektorzy mogli bardziej elastycznie podchodzić do tego, ile czasu dany pedagog spędza prowadząc lekcje, a ile do nich się przygotowując. W tym momencie, każdy z nich stoi przy tablicy 25 godzin w tygodniu. Zdaje się zresztą, że użyłem niewłaściwej kalki językowej - tam rzadko kiedy praca nauczyciela polega na staniu obok tego przedmiotu.
Brzmi znajomo? No tak, liczba godzin się nie zgadza, ale problemy podobne. Tylko sposób rozwiązywania sporu niecodzienny, jak na nasze warunki. Karać kogoś brakiem pracy? Pogłupiały te Skandynawy.
Nie wchodząc w to, kto ma rację w tym sporze, takie postawienie sprawy ułatwia rozwiązanie konfliktu - uczestniczą w nim bezpośrednio zaangażowane strony. W kraju jest "wesoło" - w biurach Carlsberga na gwałt organizowane są prowizoryczne przedszkola, podobnie u producenta Lego. Nie jest to łatwa sytuacja, ale ludzie rozumieją, że mieści się w granicach sporu publicznego, na którym opiera się demokracja.
Dla odmiany w naszym pięknym kraju samorządy również kipią ze złości i bezsilności. Na przykład w Krakowie, wydatki na edukacje pochłaniają ponad 40% miejskiego budżetu. A jest to jedna z bogatszych gmin w Polsce. Tyle, że z jakiegoś powodu agresja samorządów, którym przewodzą dwie stolice: ta z Wawelem i ta z Zamkiem Królewskim kierowana jest w stronę rządu. Ten, nie chcąc zrażać do siebie najliczniejszej grupy zawodowej w kraju, nie wykonuje żadnych ruchów. Nauczycielskie związki zawodowe milczą, bo co się będą wychylać. Tymczasem sytuacja nabrzmiewa. Współpraca pomiędzy rządowymi i samorządowymi organami odpowiedzialnymi za edukację praktycznie nie istnieje (choć różnie to bywa w różnych miejscach). Konflikt się rozlewa, zamiast zmierzać w kierunku jakiegoś rozwiązania - zamraża niewydolny system.
Spór o liczbę godzin pracy z dziećmi i młodzieżą rozlewa się po Europie. Średni czas wynosi ok 26 godzin, czyli dokładnie tyle, ile pracowali w Polsce nauczyciele przed stanem wojennym.