Donald Tusk opowiada, że będzie walczył o godność ludzi pracujących na umowach "śmieciowych". Ozusuje je wszystkie. W imię tej idei spowoduje, że będą zarabiali mniej albo nielegalnie. Co to ma wspólnego z godnością?
Tomasz Wojciechowski – psycholog, trener, Przewodniczący Sekcji Trenerskiej Polskiego Towarzystwa Psychologicznego, prezes Falochronu – Fundacji na Rzecz Bezpieczeństwa i Współpracy w Szkole, współwłaściciel rodzinnej firmy szkoleniowej Perspektywy S.C..
Gdy kilkanaście lat temu opowiadałem swojej rodzinie o tym, że nie zamierzam szukać etatu, wiele osób z niepokojem dopytywało się o stan mojego zdrowia psychicznego. No bo przecież można przez chwilę, póki nie złapię czegoś "na stałe". Dla wielu moich krewnych nie było nawet takiej przegródki w ich umysłach pod tytułem "wolny specjalista". Dziwili się, a potem tracili pracę w swoich "pewnych posadach".
Mam wrażenie, że z perspektywy lat na etacie, 13tek, premii okolicznościowych, praca na umowę zlecenie może wyglądać "niegodnie". Pewnie dlatego tak łatwo definiować to tymi kategoriami mając tyle lat co premier.
Na pewno jest wiele takich osób, które rzeczywiście latami pracują u tego samego pracodawcy, dostają umowę zlecenie. Tylko nie byłbym pewien, czy we wszystkich przypadkach oznacza to "ciemiężenie" przez zatrudniającego. I nie jestem pewien, czy zatrudniani widzą coś niegodnego w tym, że mając wybór pomiędzy etatem a wyższą pensją netto sięgają po to drugie.
Nie ma niczego magicznego w umowie o pracę. Ani pewności zatrudnienia, ani gwarancji emerytury. Po co więc opowiadać zatrudnianym na umowę zlecenie, że to niegodne?
Wielu moich znajomych świadomie wybrało życie "na umowę zlecenie". Jeśli mogą, odkładają gdzieś na emeryturę po swojemu. Może więc tu o to chodzi. Donald Tusk wielokrotnie odwoływał się do solidarności międzypokoleniowej. Tylko jakoś tak rozumie ją dosyć jednostronnie. To my mamy być solidarni z emeryturą naszych rodziców. W drugą stronę to nie ma znaczenia - i tak wtedy rządził będzie już ktoś inny.
Ja się pytam: jeśli dobrze rozumiem, to "godność" z "ozusowania" ma polegać na tym, że będziemy mieli wyższe emerytury. O ile? Bo coś mam poczucie, że rozmawiamy o różnicy pomiędzy 620 a 635 złotych.
Odbieram więc zapowiedzi rządu bardzo "propagadnowo". Budzi we mnie obrzydzenie posługiwanie się hasłami odnoszącymi się do wyższych wartości w imię łatania dziury w aktualnym budżecie emerytalnym.
W moim przypadku będzie to oznaczać na przykład, że zrezygnuję z prowadzenia zajęć na UJ. W tym momencie stawki są na granicy jakiejkolwiek przyzwoitości. Na pewno uczelnia nie dostanie na "zus" od rządu. Jakoś przeżyję, ale będzie szkoda. Mnie, a pewnie i studentom.
Zastanawiam się naprawdę, czy może przesadzam? Może czegoś nie dostrzegam. Chciałbym tylko, żeby premier mówiąc o godności ludzkiej zapytał ludzi, których to dotyczy, jak oni definiują godność. Mógłby się zdziwić.