Reklama.
Trybunał Konstytucyjny wydał wyrok, stwierdzający, iż karanie za obrazę uczuć religijnych jest zgodne z konstytucją. Fakt, że ofiarą orzeczenia Trybunału padła Doda utrzymująca, iż bardziej wierzy w dinozaury, niż w biblię, nie powinien odwrócić niczyjej uwagi od monumentalnego znaczenia decyzji dla funkcjonowania naszej demokracji. Ani też ukryta sugestia Trybunału o adekwatności grzywien zamiast dożywocia, w przypadku przyszłych naruszeń prawa w tym względzie.
Decyzja Trybunału Konstytucyjnego jest niczym innym, jak konstytucyjnym skandalem. Twierdzenie, iż Konstytucja RP w jakikolwiek sposób upoważnia aparat państwowy do ochrony uczuć obywateli, a nie ochrony ich praw określonych w dokumencie jest niedopuszczalnym nadużyciem interpretacyjnym. Uczucia w przeciwieństwie do praw mają wymiar subiektywny i należą do strefy prywatności, która nie podlega cesji na aparat ścigania. Kategoria „obrażonych” nie należy do terminów Kodeksu karnego—co najwyżej do przedszkolnej retoryki zabaw w piaskownicy.
W całej tej kuriozalnej sprawie trudno oprzeć się wrażeniu, iż decyzja Trybunału Konstytucyjnego nie dotyczy obrazy uczuć każdej religii, ale wyłącznie katolicyzmu. To w końcu „napruci i naćpani” apostołowie chrześcijaństwa stali się przedmiotem pomówień rodzimej gwiazdy. Jeżeli nawet takie były intencje sędziów Trybunału, konsekwencje ich decyzji w żaden sposób nie ograniczą się do tak wąskiego pojęcia ochrony. Wypowiedzi na temat każdej religii i każdego wierzenia mogą stać się przedmiotem obrazy jej wyznawców. Konsekwentnie, Trybunał Konstytucyjny poczynił pierwszy krok w kierunku zdławienia w demokratycznym państwie dyskusji na tematy religijne.
Przyglądając się z niepokojem fundamentalnej rezurekcji stosunku do religii katolickiej w naszym kraju, nabieram coraz większego przekonania, iż to nie wierzący powinni stać się przedmiotem ochrony Trybunału Konstytucyjnego, ale niewierzący. To ich prawa do swobodnej wypowiedzi, a nie uczucia, których treści, znaczenia czy też głębi próżno szukać w Konstytucji RP są przedmiotem naruszeń. Usunięcie krzyża ze strefy publicznej zalicza się do aktów zdrady narodowej i przestępstwa religijnego o wiele poważniejszego od pedofilii na zakrystii.
Wczorajsza decyzja Trybunału Konstytucyjnego jest obrazą nie tylko uczuć wszystkich obywateli RP, ale także zamachem na ich prawo do swobodnej wypowiedzi w kwestii tak istotnej jak funkcja, miejsce i znaczenie religii w państwie demokratycznym. Trudno zrozumieć czym kierowali się sędziowie Trybunału rozciągając konstytucyjną ochronę prawną na sferę uczuć religijnych—być może podobnie jak apostołowie Dody byli chwilowo „napruci i naćpani”. Albo też należą do dinozaurów dawnego systemu.
Zwolennicy decyzji z pewnością pospieszą wskazać na jej pozytywne konsekwencje—nie ma dłużej potrzeby podpalania tęczy. Sądy naszego kraju zajmą się jej usunięciem w ochronie urażonych uczuć i zapewnieniu dobrego samopoczucia wyznawców miłosierdzia. Bo choć religia wymaga od nich nastawienia drugiego policzka, Trybunał Konstytucyjny podjął się spoliczkować obrazoburców w ich imieniu.