Próba zamachu stanu sprzed dwóch tygodni i obecne represje wobec rzekomych współwinnych nieudanego przewrotu w Turcji powinny niepokoić Europę. A jeszcze bardziej Polskę, której bezpieczeństwo opiera się na spójności organizacji NATO, której Turcja—z racji rozmiarów swej armii i położenia geograficznego—jest jednym z najważniejszych członków.
Wydarzenia ostatnich tygodni pokazują jak daleko Turcja—jeszcze do niedawna aspirująca do członkostwa w Unii Europejskiej—oddaliła się od Europy i od pro-zachodniej polityki zagranicznej. Wielu polityków, którzy sprzeciwiali się europejskim ambicjom Turcji i którzy skutecznie zablokowali jej proces akcesyjny, pogratuluje sobie zapewne politycznej intuicji: Turcja, z racji swej historii, nigdy nie należała do rodziny narodów europejskich. Nic więc dziwnego, że dryfuje teraz z dala od Starego Kontynentu w stronę neo-ottomańskich wizji świata.
Jeszcze dekadę temu, przed narodzinami ISIS, konfliktem w Syrii, zajęciem Krymu przez Rosję i Brexitem, lekceważący stosunek UE do Turcji mógł być uznawany za postawę, która nie niesie za sobą poważnych konsekwencji politycznych. Wszakże, za sprawą postępującej globalizacji, świat stawał się coraz bardziej demokratyczny, a Unia Europejska przekonana o swej nieodpartej atrakcyjności mogła wybierać i przebierać w kolejce krajów aspirujących do członkostwa. Świat Zachodni żył w przekonaniu, iż jego polityczno-ekonomiczny model państwowości jest skazany na nieuchronny sukces.
To był świat przed Wielką Recesją, odwrotem armii amerykańskiej z Iraku, kryzysem konstytucyjnym UE i zalewem Europy przez uchodźców z Bliskiego Wschodu. I przed nową falą fundamentalistycznego terroryzmu dotykającego coraz to więcej krajów Starego Kontynentu. W obecnym kontekście, nieudolna i często naznaczona kulturowymi uprzedzeniami polityka krajów europejskich wobec Turcji okazuje się całkowicie chybiona, a nawet narastająco niebezpieczna.
Paradoksalnie, napięcie pomiędzy Turcją, a resztą Zachodniego świata zaczęło się pogłębiać wraz z postępującymi procesami demokratycznymi w Turcji, mającymi na celu demontaż opartego na armii porządku politycznego stworzonego przez Kamela Ataturka. Od 2002 roku, kiedy to Partia Sprawiedliwości i Rozwoju, odwołująca się do islamskich wartości, zdobyła bezwzględną większość parlamentarną w wolnych wyborach parlamentarnych, kraje UE wyraźnie zaostrzyły retorykę sprzeciwu wobec członkostwa Turcji w UE. Odmowa użyczenia tureckich baz wojskom amerykańskim dokonującym inwazji Iraku, krwawy i wydłużający się konflikt tuż za miedzą i coraz jaśniejsze sygnały niechęci z Brukseli, nieuchronnie doprowadziły do zwrotu polityki zagranicznej Turcji w stronę Bliskiego Wschodu.
Dlaczego tego typu re-orientacja polityczna Turcji powinna nas niepokoić? Po pierwsze dlatego, iż mimo pozostawania oficjalnie członkiem NATO, wywiązanie się ze zobowiązań Turcji wobec pozostałych członków Sojuszu—szczególnie w przypadku problemów nadchodzących ze strony Rosji lub Bliskiego Wschodu—jest głęboko wątpliwe. A to znaczy, że NATO jako sojusz militarny—przynajmniej w istniejącej formie—jest jedynie koncepcją polityczną o nieprzewidywalnej przyszłości. Po drugie, odtrącając zaloty Turcji, kraje europejskie zdystansowały się wobec funkcjonującej islamskiej demokracji, której wpływ na demokratyzację Bliskiego Wschodu—z racji jej historycznych, kulturowych i ekonomicznych wpływów—mógłby być decydujący i transformujący.
Odtrącenie Turcji przez UE może się okazać w niedalekiej przyszłości jednym z największych błędów geopolitycznych popełnionych przez eksperymentalny porządek europejski, którego po-Brexitowska przyszłość staje pod znakiem zapytania. Zmuszenie Turcji, za sprawą grzechu zaniechania, do zwrotu blisko-wschodniego pozbawiło świat Zachodu możliwości wpływania na demokratyzację państw islamskich i utratę silnego partnera militarnego w geograficznie newralgicznym punkcie świata.
Wzajemne napięcia zdają się dalej pogłębiać rzadkie i mało przekonywujące wyrazy potępienia dla organizatorów ostatniego puczu nadchodzące ze stolic europejskich i Waszyngtonu. Trudno się oprzeć wrażeniu, że w głosach z Zachodu pobrzmiewa lekkie echo nostalgii za przed-Erdoganowską Turcją.
Z polskiej perspektywy, pogłębiające się oddalanie Turcji od Europy oznacza nieuchronny powrót do geopolitycznych dylematów, które od czasu naszego członkostwa w NATO wydawały nam się zapomnianą przeszłością. To smutna i niepokojąca konstatacja dla kraju, którego obecne granice mają zaledwie 70. lat i który jak na razie dryfuje na arenie światowej w politycznej próżni.