Siedzę zmęczony późnym wieczorem w moim mieszkaniu, kilka ulic od Empire State Building i zastanawiam się nad odpowiedzią do wydawałoby się bardzo prostego pytania, które mi Amerykanie wciąż zadają: “what the hell is going on in Poland?”
Ale czy ja umiem na to pytanie odpowiedzieć? Czy mogę na nie odpowiedzieć? Czy mogę być tego pewien, że moje myśli zreflektują polską rzeczywistość? Czy moja perspektywa na życie jest adekwatna? Czy mam wystarczająco wiedzy i doświadczenia? Przekonajmy się o tym razem.
Wyemigrowałem z Polski do NY w 99 roku. Mieszkam w USA już teraz dłużej niż w Polsce. Moja styczność z innymi Polakami w USA była często skomplikowana. Podczas nauki w undergraduate college, miałem jedną panią profesor z Polski i również jednego „kolegę” z Polski na tych samych zajęciach. Często on ode mnie ściągał, a jednak nie wiedząc o tym ta pani postawiła mu na koniec semestru A, a ja musiałem się grubo napracować by jej udowodnić, że na to A również zasługuje. Pamiętam, że ta pani profesor powiedziała do mnie po Polsku: „ja wiem, kim ty jesteś.” Szkoda, że się wtedy nie spytałem co ona miała na myśli. Jej wypowiedź przypomniała mi o moich wydarzeniach z liceum w Polsce, gdzie również pomagałem pisać koledze pracę, za które on dostawał lepsze oceny niż ja.
Może w moim liceum oni również wiedzieli lepiej ode mnie kim ja byłem lub jestem?! Jako Polacy często wiemy lepiej od innych. Nie pytamy się o czyjąś perspektywę na życie. Wydaje nam się, że wiemy lepiej, że rozumiemy innych, lecz nie bierzemy pod uwagę wszystkich ważnych czynników życia. Ja również musiałem tę lekcję życia przejść. Kiedy zacząłem mój doctorate program in clinical psychology, dostałem radę od jednego z profesorów, aby nie używać stwierdzenia: „it is” i żeby zamienić je na „it seems.” Czyżby to była ironia losu? Czy ja również operuję używając tej samej definicji: „ja stanowczo wiem, kim ty jesteś” - tylko w innej formie? Ta mała zmiana z „ja wiem” na „wydaje się, że” zmieniła bardzo wiele w moim życiu. Wydaje mi się że, ta zmiana ocaliła moją perspektywę na życie, na siebie, na innych. Wydaje mi się że, również pozwoliła mi na akceptację innych, takimi jakimi są, bo ja w końcu zrozumiałem, że ja nie wiem, mi się tylko wydaje, że ja wiem. Ktoś mądry powiedział kiedyś:” nie wiesz, tego czego nie wiesz, aż się dowiesz. A jak się dowiesz, to już dłużej nie możesz nie wiedzieć.”
Powracając do mnie, po latach studiów i po zdobyciu doktoratu z psychologii klinicznej, po latach uczenia psychologii na uniwersytetach i collegach w USA, nauczyłem się kolejnej prostej mądrości, wszystko jest odzwierciedleniem naszego własnego funkcjonowania.
Wiec, siedzę teraz z moim psem wieczorem i zastanawiam się czy moje doświadczenia i wiedza wystarczają na to, by wytłumaczyć w języku polskim „what the hell is going on in Poland?”
Zacznę od tego co powyżej napisałem. Wydaje mi się, że mam coś do zaoferowania, ale zanim tym się podzielę, chciałbym wytłumaczyć jedną dodatkową kwestię. Jakiekolwiek przymiotniki używane do opisania człowieka są skonstruowane po to, by pozwolić nam na poszerzenie wiedzy o nim. Te przymiotniki same w sobie nie maja życia, osobowości, charakteru, one opisują te wszystkie cechy człowieka. Jeśli tak jest, dlaczego my jako ludzie zapominamy o tym i traktujemy innych jak przymiotniki? Skupiamy się na tych opisach bardziej, niż na ludziach samych w sobie. W języku angielskim nie powinno się używać stwierdzeń „bipolar person” czy „depressed person”. Kiedy uczę studentów, to zamieniam je na „person with depression” lub „person with bipolar disorder.”
Ta jakkolwiek mała zmiana pozwala na skupieniu się na osobie o której mowa, a nie na chorobie. To jest osoba z depresją, a nie osoba depresyjna. Taka sama zasada myślenia powinna być zastosowana do zrozumienia jakichkolwiek mniejszości, włączając orientacje seksualne, gender i inne. Ale więcej na ten temat może innym razem. Z perspektywy osoby, która nie mieszka w Polsce od wielu lat, wydaje mi się, że wszystkie powyżej wymienione ograniczenia wpływają na codziennie funkcjonowanie Polaków w Polsce. Ja również piszę to jako osoba z wykształceniem wyższym z psychologii, a nie jako psycholog kliniczny. To są moje osobiste przemyślenia, a nie kliniczne uwagi, zawierające mnóstwo „wydaje mi się że.”
Jest bardzo prawdopodobne, że Polska jako naród może cierpieć na kulturowe PTSD. W psychologii, ogólnie mówiąc, my diagnozujemy osoby z PTSD kiedy były narażone na przemoc lub były świadkami przemocy. W historii Polski nie trzeba daleko szukać by znaleźć przykłady takiego narażenia: komunizm, I i II woja światowa, zabory i rozbiory Polski. Te dramatyczne wydarzenia wywarły długotrwałe i wielopokoleniowe rany, które do dzisiaj wpływają na ocenę rzeczywistości Polaków. Kolejne symptomy czy objawy PTSD zawierają wspomnienia, przerażające sny, retrospekcje, stres związane z narażeniem i reakcje fizjologiczne. Również osoby z PTSD często unikają osób lub miejsc, które mogą prowokować objawy stresujące. Dodatkowo osoby z PTSD mogą mieć problemy z pamięcią, negatywny własny wizerunek, obwiniają innych i siebie, są oderwane od rzeczywistości, lekkomyślne, drażliwe i agresywne , mają nadmierną czujność i problemy ze spaniem. Tych objawów jest wiele i wszystkie pasują do opisania kulturowego funkcjonowania Polaków.
W Polsce nie potrafimy cieszyć się wolnością, bo nie była ona u nas normalnością życia codziennego. Wolność w Polsce przez wiele lat była celem, nad którym się pracowało walcząc z ograniczeniami. Niestety ta walka o wolność i te ograniczenia stały się dla nas codzienna normalnością, a wolność nabrała innego znaczenia. Ta wolność naraża nas na lęki, obawy, przywraca pamięć, powoduje koszmary. My nie potrafimy się wolnością cieszyć, bo nikt nas tego nie nauczył. Zawsze wiemy lepiej, tylko czy my tak naprawdę wiemy?! Kiedy spotykamy się z objawami wolności zauważalnej w jakiejkolwiek ekspresji człowieka, nasze ciało i mózg zamiast się radować, reaguje instynktownie, powodując reakcje stresujące. Zamykamy się we własnym świecie, otoczeni ludźmi takimi jak my, by czuć się swobodnie i bezpiecznie. Nie otwieramy się na innych, bo to prowokuje nasze objawy kulturowego PTSD. A my jako naród nie znaleźliśmy jeszcze skutecznej terapii. My zawsze polegaliśmy na kościele, który pomagał nam przetrwać ciężkie czasy, dlatego gdy czujemy się zaatakowani, szukamy schronienia. Kościół to schronienie nam daje, ale również zabiera nam wolność, a my jako naród nie wiemy co z tą wolnością zrobić i czekamy na to, by ktoś nam nasze emocje za nas zorganizował. W Polsce robi to najczęściej kościół.
Dlatego zamiast wspierać wolność ekspresji, w Polsce osoby wybierają kościelną przechowalnię, która pozwala im na przetrwanie bez narażania na jakiekolwiek zmiany. Osoby z LGBTQI i inne mniejszości powodują w Polakach strach, że wolność może wrócić na zawsze, że ludzie mogę byś zadowoleni z życia i szczęśliwy, a co najważniejsze, osoby mogą decydować o swoim życiu. Polacy powielają te schematy z pokolenia na pokolenia narażając wszystkich, którzy nie pasja do wcześniej ułożonych schematów. My nie otwieramy się i uczymy się od innych, my im mówimy: „ja wiem, kim ty jesteś” i przez to pozwalamy tym, którzy od nas ściągają by dostali za nas A z zajęć z życia. My jako naród również się na to świadomie zgadzamy, bo to pozwala nam na zachowanie wewnętrznej stabilności. PiS jest również tego świadomy, i ci którzy do tej partii należą zrobią wszystko by zredukować innych do ludzkich określeń, do przymiotników zabierając od nich cała ludzkość istnienia....
Jak każdy wrażliwy klient, Polacy z kulturowym PTSD potrzebują pomocy, trzeba tylko wybrać rozwój i elastyczność myślenia, a nie strach, obawę i lęki spowodowanie innością, brakiem zrozumienia, edukacji i rządową kontrolą.