Od kiedy pamiętam, moja mama robiła wrażenie, że dzieci to wielki kłopot.
Mówiła: jedno dziecko mała robota, dwoje dzieci dużo roboty, troje dzieci, harówa.
Artystka powróciła po przerwie do studia i nagrała pierwszy od lat studyjny album WSZYSTKO GRA.
Kiedy szłyśmy ulicą i widziałyśmy kobietę pchającą wózek i trzymającą za rękę drugie małe dziecko, mama komentowała z dezaprobatą: jeszcze jedno nie wychowane a już bierze się za drugie. Opowiadała, że wszystkie porody miała bardzo ciężkie i jak zaszła w ciążę z moją siostrą Danusią, była bardzo zmartwiona, bo już nie chciała mieć więcej dzieci. Poszła do słynnego gubińskiego lekarza Dr Kunickiego z decyzją przerwania ciąży. Dr Kunicki odradzał i w końcu ją przekonał do rodzenia. Zobaczy Pani, tłumaczył, to dziecko będzie najdłużej z wami rodzicami. Jeszcze mi kiedyś podziękujecie. Miał rację. Leszek i ja szybko poszliśmy w świat a Danusia ku wielkiej uciesze moich rodziców mieszkała z nimi najdłużej. Mama wyszła od Dr Kunickiego z postanowieniem urodzenia trzeciego malucha. Kilka miesięcy później Dr Kunicki odbierał poród mojej siostry Danusi. To wydarzenie, akurat dobrze pamiętam bo razem z bratem Leszkiem (on miał wtedy 10 lat a ja wtedy 6 lat) podglądaliśmy przez okno jak dr Kunicki podchodzi do rozkraczonej na łóżku mamy z wielkimi kleszczami,żeby wyciągnąć z mamy naszą siostrę. Od dziecka wiedziałam, że poród bardzo boli i że mieć dużo dzieci to głupota. Przez lata, mój stosunek do macierzyństwa był raczej obojętny natomiast widok marudnego, rozkapryszonego, nieposłusznego dzieciaka, wzbudzał we mnie niechęć, odrazę i zadowolenie, że nie mam z tym nic wspólnego.
Jak przyjechaliśmy z Michałem moim ówczesnym mężem do NY w 1973 mieliśmy wszystko w głowie, oprócz dzieci. Moje najbliższe dwie koleżanki z tych czasów, Ania i Ela podobnie myślały jak ja. Przysięgłyśmy sobie, że nie będziemy miały dzieci i nie dlatego, że poród boli lub z przeludnienia tylko, że dzieci pokrzyżowałyby nasze plany życiowe, spełnienia zawodowego, a jak kiedyś zapragniemy zostać matkami to sobie zaadoptujemy jakieś niechciane, potrzebujące miłości, dziecko. Michała mama, Irenka, zwracała uwagę swojemu synowi, że za bardzo mnie strofuje, czepia się, ciągle ma do mnie pretensje i radziła, żeby zostawił mnie wreszcie w spokoju i zaakceptował taką, jaką jestem. Nie chciał tego słuchać. Mama Michała twierdziła, że Michał beze mnie zginie i powtarzała mu to w kółko. Przestrzegała mówiąc: Zobaczysz, Ula cię kiedyś zostawi, a jeśli chcesz utrzymać małżeństwo, zrób jej dziecko. Oczywiście ja o tych rozmowach nie wiedziałam, a dowiedziałam się o nich dużo później. Michał zaczął przebąkiwać o dzieciach. Ja natomiast zaczęłam gorączkowo szukać u siebie instynktu macierzyńskiego. Nie było żadnego śladu ani znaku. Natomiast zauważyłam coś ciekawego, że jak przechodzę koło sklepu z dziecięcą odzieżą lub zabawkami, wyraźnie się irytuję. Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego. Zinterpretowałam to tak: mój organizm chce zajść w ciążę i urodzić, a ja przez negatywne doświadczenia wyniesione z domu związane z tematem ciąży i wielodzietnością mam wyraźny uraz i konflikt.
Na scenie stały dwie Ule. Jedna zdołowana przez uwarunkowania, druga ciekawa, radosna, ufna w zgodzie z naturą. Wygrała ta druga. Będąc w ciąży z Kasią, chodziłam jak w stanie ciągłego upojenia alkoholowo-narkotycznego. Wyglądałam pięknie, czułam się wspaniale. Michał skakał koło mnie i miałam wszystko co chciałam na skinienie palcem. Miałam np. olbrzymią chęć na czerwone grejpfruty. Michał je sprowadzał prosto z Florydy kurierem. Zajadałam się nimi codziennie. Od momentu urodzenia córeczki Kasi, Michał szalał z radości, a ja patrzyłam na tę miłość z zachwytem i dumą. A ja?
Szczęśliwa, że Michał mnie namówił do macierzyństwa i byłam mu za to bardzo wdzięczna. Za mną zaszła w ciążę Ela, potem Ania i nasza przysięga wzięła w łeb. Jak Kasia miała niecały roczek, zaszłam znowu w ciążę. Cieszyłam się, że będę miała parę. Jak Kasia miała półtora roku, urodziła się Mika. Rewelacja! Będą siostrami tak jak ja z moją ukochaną siostrą Danusią, którą bardzo kocham z wzajemnością. Następne lata to podróże po całym świecie z dwiema dziewczynkami. Dopóki nie poszły do szkoły, jeździły z nami wszędzie. Nie było to łatwe, ale szczęśliwe. Teraz są dorosłymi pannami. Czasami żartuję: dziewczynki nie starzejcie się, ja chcę jeszcze długo śpiewać. Są moją największą radością i dumą i po cichu dziękuję teściowej Irence, której nie ma już wśród nas, za jej mądrość życiową i Michałowi za postawienie sprawy jasno: Będziemy mieć dzieci i koniec!