Nie od dziś wiadomo, że polskie stacje telewizyjne czerpią garściami z zagranicznych formatów. Wykupują je i tworzą własne wersje, często nie tłumacząc nawet oryginalnego tytułu. Zastanawia mnie tylko dlaczego w kółko grane są programy taneczne i muzyczne (od tego sezonu także kulinarne), w dodatku nadawane masowo wyłącznie jesienią i tylko od piątku do niedzieli, przez co przeciętny telewidz najpierw nie ma pojęcia co oglądać bo jest kilka „fajnych” programów naraz, a później też nie ma pojęcia co oglądać, bo wszystkie kończą się właściwie jednocześnie i następuje w tym temacie czas wegetacji, który trwa aż do kolejnej jesieni.
Chyba każda stacja ma obecnie swój program o śpiewaniu. W TVN jest "X Factor", częściowo można w ten sposób zakwalifikować również "Mam Talent!", w którym przecież bardzo często możemy zobaczyć muzykujących uczestników i z reguły to oni ścierają się ze sobą w finale. Polsat proponuje swoim widzom "Must Be The Music", natomiast w telewizji publicznej czeka na nas "Bitwa na Głosy". Jeżeli natomiast chodzi o taniec, to w ubiegłym roku mogliśmy podziwiać młodych tancerzy zarówno na Polsacie jak i w TVN. Hitów ramówki jest tak dużo, że czasem pojawiają się na antenie dokładnie w tym samym czasie. W soboty telewidzowie muszą się decydować pomiędzy "Bitwą na Głosy" i "Mam Talent!", w niedzielę natomiast czeka ich wybór: "Must Be The Music", czy nowy "MasterChef"? A to jeszcze nie wszystko, programów będzie więcej, sezon na jesienną ramówkę jest w pełni.
Zastanawia mnie monotematyczność programów i to, z czego ona może się brać. Kiedyś Polska miała tylko Idola, który był u nas jednym z pierwszych programów, gdzie wybrani na castingach szczęśliwcy mogli prezentować swoje umiejętności podczas wejść na żywo o formule zupełnie innej niż ta w legendarnej już Szansie na Sukces. Później powstało wiele programów o śpiewaniu, czasem tylko na jeden sezon, jak np. „Śpiewaj i walcz!”, czasem utrzymywały się dłużej (wspomniane wcześniej „Must Be The Music”, czy „Bitwa na Głosy”, która rozpoczyna swoją trzecią edycję). Czy Polacy faktycznie tak bardzo kochają śpiewać, że nie starcza dla nich miejsca w kolejnych programach i trzeba tworzyć nowe? Potrzebujemy ich aż tak dużo? Czy po prostu producenci lubią kreować to, co już się przyjęło, więc w ich mniemaniu jest bezpieczne? Łatwo odpowiedzieć na to pytanie.
Po boomie na śpiewanie przyszedł boom taniec. "Taniec z Gwiazdami" roztańczył całą Polskę. Pokazał, że można szybko nauczyć się kroków zarówno tańca standardowego jak i latynoamerykańskiego, wyglądać przy tym pięknie i świetnie się bawić. Oczywiście to wszystko było głównie katapultą do sławy dla wielu nowych gwiazd i odgrzaniem popularności tych starszych. A czy pozostałe programy oprócz lansowania jurorów stanowią realną szansę dla „zwykłych uczestników”? Raczej nie. Nie pamiętam zupełnie kto zwyciężył w ostatnim "Mam talent!" i "X Factor". Pamiętam, że w jednej z wcześniejszych edycji zwyciężył duet Markart Ball. Zupełna cisza. Marcin Wyrostek? To samo. Dwie smutne dziewczynki śpiewające piosenki zupełnie nie przystosowane do ich wieku? Nic nie słychać. Warto przy okazji wspomnienia o nich zauważyć, że najnowsze programy nachalnie kreują u widzów litość do uczestników. Bieda w domu, śmierć rodziców, ślepota. To faktycznie niezwykle przykre, ale warto zauważyć, że każdy pretendujący do zwycięstwa ma obecnie jakiś naprawdę poważny problem. Tego nie było wcześniej, przynajmniej nie na taką skalę, jednakże uczestnikom talent show poprzedniej generacji też raczej się nie powiodło, mimo, że nie grali na wzruszeniu. Alicja Janosz i „Jajecznica” - raczej obiekt drwin niż podziwu, a o reszcie zwyczajnie zapomniano. Gratulacje należą się chyba tylko Monice Brodce, która po programie rozwinęła się świetnie, podobnie jak Tomek Makowiecki, Ania Dąbrowska i Kamil Bednarek. Warto zauważyć jednak, że żadne z nich oprócz Moniki programu nie wygrało.
W Stanach wciąż panuje moda na programy dla „specjalistów”, opierające się na tym samym modelu co TVNowski Top Model: grupa uczestników mieszka wspólnie, a raz w tygodniu są podejmują wyzwania, oceniane później przez jury, które na sam koniec odcinka odrzuca jednego uczestnika. Widzowie zaglądają za kulisy realizacji projektu i do domu uczestników, tak więc stanowi to swoiste połączenie reality show i talent show. W Stanach ta formuła dźwiga zalew programów o artystach i projektantach. Malarze, rzeźbiarze, projektanci ubioru, wnętrz, bukietów, psich ubrań, ogrodów, dosłownie wszystkiego. Jednak Amerykanom się to nie znudziło i wciąż chcą kolejnych edycji chociażby "Project Runway" ("Projekt Kreator Mody"), który według mnie świetnie przyjąłby się w Polsce, stanowiąc genialną promocję dla młodych projektantów, którzy właśnie teraz rozwijają się jeszcze dynamiczniej niż kiedyś. Warto byłoby także zamiast w kolejny muzyczny program zainwestować w nasz własny „Work of Art: The Next Great Artist” ("Starcie w Art'cie"), w którym kreatywni ludzie pasjonujący się sztukami wizualnymi (a nie muzyką czy tańcem) mogliby się w końcu pokazać szerokiej publiczności podczas realizacji zadań rodzaju „przestrzenny portret z materiałów znalezionych w przestrzeni miejskiej”. W USA brali w nim udział głównie absolwenci artystycznych uczelni. Możliwe, że budzący skrajne emocje „Top Model” jest jednak zapowiedzią przejęcia przez Polską telewizję tego typu programów. Szczerze na to liczę.
Tak jak wspomniałam na początku, nie tylko monotematyczność jest problemem. Największym z nich jest chyba rozłożenie programów w czasie. Wszystko jesienią, wszystko w weekend. Przerzucenie kilku programów na wiosnę dobrze zrobiłoby ich oglądalności, a dwa talent show w trakcie tygodnia (You Can Dance nadawany w środy pokazał, że można mieć także wtedy świetną oglądalność) zniwelowałyby nawał propozycji w sobotę. Czy to nie jest logiczne? Dlaczego zatem stacje od lat z uporem maniaka wciąż kontynuują ten monotematyczny, niewygodny schemat? Zupełnie nie mam pojęcia. Może ktoś z Państwa wie?