To, z czym obecnie mamy do czynienia w Rosji to całkowita katastrofa: tak źle nie było nawet w 2008 roku, kiedy państwo pogrążyło się w największym w historii kryzysie finansowym. O ile wówczas władze otwarcie mówiły o zagrożeniach, teraz robią wszystko, by uspokoić atmosferę wewnątrz kraju. Pierwsze pogłoski o dymisji rządu Dmitrija Miedwiediewa gaszone są na pniu przez kremlowskich emisariuszy.
48 lat, 19 lat w Moskwie jako korespondent kolejno: Polskiego Radia, TVN, TVP i Polsat News, producent amerykanskiej agencji tv AP, od grudnia 2013 redaktor naczelny pomorska.TV
Władimir Putin po mistrzowsku przerzuca odpowiedzialność za kryzys na USA i Zachód: to Waszyngton sprowokował zajścia na Majdanie a w konsekwencji aneksję Krymu i wojnę na wschodzie Ukrainy, to Stany Zjednoczone stoją za katastrofalnym dla Rosji spadkiem cen ropy naftowej, to Zachód swoimi niesprawiedliwymi sankcjami rujnuje rosyjską gospodarkę. Chociaż z tym rujnowaniem to już nie do końca takie pewne: rodzimi ekonomiści ferują bowiem tezę, że obecne trudności uaktywnią rynek wewnętrzny, skazany teraz już tylko na siebie: „Zaczniemy sami produkować to, od czego próbują nas odciąć!“.
Walutowe zapasy i rezerwy złota pozwolą Rosji przetrwać najbliższe 2-3 lata. Ale dla globalnej polityki niebezpieczeństwo jest realne: nie od dziś wiadomo, że uwagę od prawdziwych problemów najlepiej odwraca zewnętrzne zagrożenie. Ranny łoś bywa znacznie bardziej niebezpieczny niż łoś zadbany i szczęśliwy.
Odwrócenie uwagi potrzebne jest Putinowi tym bardziej, że w społeczeństwie narastają nastroje spekulacyjne. Zapoczątkował je naftowy monopolista „Rosnieft“, wyrzucając na rynek obligacje o wartości 625 mld rubli i zamieniając je natychmiast na walutę. W ślad za tym poszli drobni spekulanci, skupując w bankach i kantorach walutę. W tej sytuacji trudno się dziwić, że kurs rubla i akcji na moskiewskiej giełdzie walutowej pada szybciej, niż zdąży się powiedzieć „Władimir Władimirowicz“ – próbują żartować mieszkańcy Moskwy w kolejkach do kantorów.
Putina stopniowo jednak zaczynają opuszczać oligarchowie, traktowani dotychczas przez niego jako osobiste skarbonki. Dlatego, aby nie skończyć jak Rasputin, rosyjski przywódca rzuca do boju na tzw. froncie zewnętrznym nową broń: myśliwce i bombowce w powietrznej przestrzeni międzynarodowej m.in. nad Bałtykiem. „Strzał“ okazuje się celny: kryzys kryzysem, ale ranny łoś, walcząc o przeżycie, może spowodować nieodwracalne straty.
Od kilku tygodni natowskie dowództwo odnotowuje więc wzmożoną aktywność rosyjskiego lotnictwa w pobliżu granic Polski, Szwecji, Norwegii, Danii, Niemiec. Rosjanie – jak przekonują nasi eksperci – chcą w ten sposób namierzyć punkty dyslokacji zachodnich baz radarowych, zmuszając je swoją obecnością w powietrzu do aktywności. Zupełnie jakby Rosjanie nie mieli nowoczesnych satelitów wojskowych i jakby natowskiego lotnictwa w międzynarodowej przestrzeni powietrznej nie było. Grozą wieje – i o to Putinowi chodziło. Zachodnie komentarze go nie zawiodły: to już gorsze niż zimna wojna a zagrożone są nawet samoloty pasażerskie: to, co się wydarzyło w lipcu nad Donieckiem, okaże się tylko przygrywką. I to Putin ponosi za wszystko odpowiedzialność – a skoro tak, naród stanie za nim murem. Taka rosyjska mentalność.
Dlatego w Moskwie ludzie są coraz bardziej wściekli. Ale nie na Władimira Władimirowicza, lecz na USA i Unię Europejską, a pośrednio – na nas. Rosyjska propaganda tylko na to czeka: runęły plany budowy tarczy antyrakietowej, dlatego natowscy generałowie postanowili „przesunąć“ granice Sojuszu Atlantyckiego jeszcze bardziej na Wschód, na Ukrainę. Nie udało się w 2008 roku w Gruzji, miało udać się teraz, ale Amerykanie po raz kolejny się przeliczyli – tłumaczą wojnę na Ukrainie rosyjscy propagandyści. Putin ubiegł wszystkich, zajmując Krym a tym samym nie dopuszczając do rozmieszczenia tam amerykańskiej armady wojennej na Morzu Czarnym.
Tyle, że to właśnie Putinowi najbardziej zależało na Krymie. Okazał się szybszy w działaniu, wywołując wściekłość NATO i USA i to on teraz rozmieszcza na półwyspie swoje głowice jądrowe. Już są tam bombowce strategiczne TU-22M3, uzbrojone w rakiety średniego zasięgu X-15 i X-22, które mogą przenosić ładunki zarówno konwencjonalne jak i nuklearne. A to wywraca całą koncepcję bezpieczeństwa w Europie i na świecie do góry nogami. Stąd zemsta Zachodu. Na rublu, na rosyjskiej gospodarce.
Dlatego dla Rosjan Putin wciąż jest bohaterem a Zachód przyczyną wszystkich trudności. I dlatego chcą się mścić – niekoniecznie przy użyciu głowic jądrowych. W pierwszej kolejności zemsta dosięgnie właścicieli alpejskich kurortów narciarskich, ale także hotelarzy w Zakopanem. Na próżno wypatrywać będą w Nowy Rok swoich rosyjskich klientów, szastających gotówką na lewo i prawo. „Russo turisto“ nie przyjadą nie tylko dlatego, że ich teraz na to nie stać, ale także z powodów patriotycznych: „wybieramy góry Kaukazu, Soczi, Elbrus, nawet Ural czy Kazachstan. Baza turystyczna może gorsza, ale nikt tam na nas krzywo nie spojrzy“.
Agonia rosyjskiego łosia potrwa więc znacznie dłużej, niż naszego „Malutkiego“. O ile w ogóle będzie to agonia. Putin do wysokich nie należy, ale moc wciąż jest z nim. Nawet, jeśli to jest jej ciemna strona.