Miał być rok kultury polskiej w Rosji i rosyjskiej w Polsce – była bitwa o Oscara. „Lewiatan“ rosyjskiego reżysera, Andrieja Zwiagincewa, o mały włos nie pokrzyżował naszych oscarowych ambicji i nie zepchnął „Idy“ Pawła Pawlikowskiego na drugi plan oscarowej puli dla filmu zagranicznego. „Ida“ wygrała!
48 lat, 19 lat w Moskwie jako korespondent kolejno: Polskiego Radia, TVN, TVP i Polsat News, producent amerykanskiej agencji tv AP, od grudnia 2013 redaktor naczelny pomorska.TV
Oscar dla „Lewiatana“ Andrieja Zwiagincewa byłby hiobową wieścią dla światowej kinematografii i jedną z większych porażek oscarowej gali ostatnich lat. Decyzje jury w Los Angeles często budziły kontrowersje, ale ta, która dała „Idzie“ Pawlikowskiego zwycięstwo nad „Lewiatanem“ Zwiagincewa, rehabilituje jurorów. To nie mierny, rosyjski film zdobywa najbardziej prestiżową nagrodę światowego kina „bo taki mamy (polityczny) klimat“, lecz nasza „Ida“. „Ida“, zachwyty nad którą i nadzieje z nią związane wiele nam samym powiedziały o narodowych kompleksach, ale znacznie więcej zachodniej publiczności – o nas samych. To nie będzie jednak tekst o zwycięzcy, lecz przegranym.
„Lewiatan“ od początku zachwycał zagranicznych widzów swoim jakoby odważnym podejściem do problemu skorumpowanej władzy, bezsilności jednostki w starciu z machiną państwową, bezgranicznej pustki rosyjskiego życia, braku perspektyw i nadziei. Akcja rozgrywa się na dalekiej, mrocznej północy Rosji, za kręgiem polarnym, gdzie szaleje bezrobocie, wódka leje się hektolitrami a nad wszystkim – jak pająk - czuwa bezduszny mer ręka w rękę z miejscowym patriarchą cerkiewnym. Akcja filmu od początku zmierza ku hiobowej katastrofie a spełnienie fatum wydaje się czymś absolutnie naturalnym, w końcu jak mówi pop: cała władza pochodzi od Boga i dlatego to ona musi zwyciężyć.
Problem polega na tym, że Lewiatan nie odkrywa Ameryki (a raczej: Rosji) – tak rzeczywiście wygląda życie rosyjskiej prowincji. Ale Oscar byłby politycznym przesłaniem: patrzcie, oto kraj Władimira Putina – to jego portrety wiszą na ścianach skorumpowanych urzędnikow, tak rządzi wasz do niedawna najbliższy partner polityczny. Na szczęście polityka nie wtargnęła w świat kultury.
Ale w manewr propagandowy dali się wkręcić sami Rosjanie. W mediach podniósł się krzyk, że „Lewiatan“ to haniebna prowokacja, że Zwiagincew za amerykańskie pieniądze oczernił, znieważył i zmieszał z błotem matuszkę – Rosję, że Rosja to piękny kraj pięknych ludzi a negatywne strony to margines życia itd. w tym duchu.
Minister kultury, Władimir Medinskij, przeszedł jednak wszystkich. W wywiadzie dla gazety "Izwiestia" Miedinskij stwierdził, że "Lewiatan" nie jest i z założenia nie może być antyrosyjski, bo „w ogóle nie jest historią, która mogłaby wydarzyć się w Rosji“. „Czy widzę w bohaterach jakąś rosyjską cechę? Nie widzę – pisze Medinski w Izwiestiach - niezależnie od tego, ile przekleństw nie padłoby z ust bohaterów, ilu litrów wódki by nie wypili, nie zrobi to z nich z nich prawdziwych Rosjan. Siebie, swoich kolegów, znajomych ani nawet znajomych znajomych w tym filmie nie zobaczyłem“. Widocznie Miedinskij wychował się w inkubatorze a w Rosji żyje wyłącznie na moskiewskich salonach.
Ministrowi kultury wtóruje batiuszka Wsiewołod Czaplin, przewodniczący Synodalnego Wydziału ds. Stosunków Kościoła ze Społeczeństwem Patriarchatu Moskiewskiego. „To jasne, że film został nakręcony dla publiczności zachodniej, a dokładniej, dla elit, które świadomie rozpowszechniają mity o Rosji i pomagają im się zakorzenić w świadomości masowej“ – powiedział Czaplin w jednym z wywiadów. Krytycy "Lewiatana" twierdzą wręcz, że film został nakręcony na potrzeby Hollywood, a jedynym jego zadaniem jest pokazanie, "jacy degeneraci, debile i przestępcy mieszkają w Rosji". „Ida“ pokrzyżowała ten chytry plan wrogów tej „właściwej Rosji“.
Dlatego zakaz dystrybucji „Lewiatana“ w Rosji jest tym bardziej bez sensu – ale powszechnie wiadomo, że rosyjski urzędnik od czasów carskich to „użyteczny idiota“ w rękach zwierzchnictwa: zrobi wszystko, żeby przypodobać się naczalstwu. Głupi zakaz nakręca filmowi koniunkturę, o której twórcy obrazu mogli tylko pomarzyć (podobnie jak producenci osławionego i równie beznadziejnego „Wywiadu“ o przywódcy Korei Północnej). A jednocześnie stanowi swoiste ukoronowanie filmowej historii o wszechwładzy prymitywnych urzędasów.
Przysłowiową kropkę nad „i“ postawiła jednak gubernator obwodu murmańskiego, Marina Kowtun: „Lewiatan“ powinien być pokazywany na Zachodzie, bo... napędzi turystów do miasteczka Teriberka na Półwyspie Kolskim, gdzie toczy się akcja „Lewiatana“. A tym samym poprawi budżet regionu, w którym ludzie żyją dokładnie tak, jak pokazał to Zwiagincew.
„Lewiatan“ obnaża na ekranie „oczywiste oczywistości“ rosyjskiego życia, oczywiste dla każdego, kto był tam nieco dłużej niż na weekendowowej wycieczce. Jakże łatwo zszokować zachodnią publiczność! Wódka z gwinta bez zagrychy, wulgarny język, para z ust i jazda po pijaku – to zewnętrzna skorupa filmu, podana w czarnym, wulkanicznym krajobrazie i na ceratach w sypiących się, drewnianych chatach, o które toczą się scenariuszowe boje. Owszem, tę skorupę Zwiagincew oddał z dokumentalną dokładnością. Reżyser nie musiał jej koloryzować, podkręcać. Rosyjska skorupa jest siermiężna, szokująca dla zachodniego obywatela. Ale czy nasza, mimo że niby taka euroepjska, jest lepsza? Tyle, że ma postać ekskluzywnej restauracji w centrum Europy, z czystą kostką brukową zamiast kamienistej lawy, ale z podobnym, wulgarnym językiem i takim samym chlaniem, ale z zagryzką, ze sztućcami i kieliszkami w dłoni.
Pod tą skorupą czai się tytułowy Lewiatan. Biblijny potwór to, zgodnie z tezą Zwiagincewa, człowiek. „Tej świadomości niby nigdy za wiele, ale o tym, że świat to dom zły wiemy już od Smarzowskiego. Od Zwiagincewa oczekuję o wiele więcej“ – celnie podsumowała krytyk Ewa Szponar.
W filmach Smarzowskiego nie widać w tle portretów Putina. Dlatego reżyser nie ma szans na nominację do Oscara. Dobrze, że w finale jurorom wystarczyło wyobraźni, by nie kierować się politycznym trendem a artystycznym gustem.