Znany w zachodnich mediach przeciwnik rosyjskich władz, biznesmen, prawnik i bloger Alieksiej Nawalny – znowu za kratkami. Tym razem na 15 dni za zakłócanie porządku publicznego w moskiewskim metrze: Nawalny rozdawał tam ulotki, nawołujące do udziału w antyputinowskiej demonstracji w Moskwie pierwszego marca. Samą demonstrację organizuje z zagranicy inny biznesmen z politycznymi ambicjami, Michaił Chodorkowski – do niedawna uważany przez Zachód za głównego, rosyjskiego opozycjonistę.
48 lat, 19 lat w Moskwie jako korespondent kolejno: Polskiego Radia, TVN, TVP i Polsat News, producent amerykanskiej agencji tv AP, od grudnia 2013 redaktor naczelny pomorska.TV
Chodorkowskiego łączy z Nawalnym niechęć do Władimira Putina, która sięga korzeniami ich machinacji biznesowych. W czasach Borysa Jelcyna Chodorkowski wzbogacił się na wszechobecnym systemie korupcji i koneksji, sprytnie wykorzystując istniejące dziury prawne - lata 90. to dekada niebotycznych fortun, z zabójstwami i mafijnymi wojnami w tle. Eldorado skończyło się 15 lat temu w momencie przejęcia władzy przez Putina i jego klikę:
Chodorkowski nie zechciał dzielić się swoimi miliardowymi dochodami z KGB-owską mafią i poinformował świat o swoich prezydenckich ambicjach. W konsekwencji stracił nie tylko majątek, ale i wolność. Zdążył jednak przystroić się w piórka wolnomyśliciela i demokraty, stworzył mit prześladowanego przez Kreml opozycjonisty i – jak z każdym swoim projektem biznesowym – na tym polu odniósł ogromny sukces. Zachód zaczął upatrywać w nim potencjalnego następcy Putina, listy Chodorkowskiego z zesłania robiły medialną furorę, a moskiewskie demonstracje poparcia dla więzionego oligarchy zachodnie telewizje przedstawiały jako początek nowej rewolucji.
Mit prysnął, gdy Chodorkowski dogadał się z Putinem, czmychnął ukradkiem z zesłania na Zachód i rozpoczął tam nowe, dostatnie życie, korzystając z milionów, ocalonych z wielomiliardowego majątku YUKOSu.
Na szczęście na scenie politycznej pojawił się kolejny gracz. Może nie tak znany, nie tak wpływowy i nie tak bogaty jak Chodorkowski, ale równie głośno krytykujący obecne władze, a tym samym skutecznie odwracający uwagę od swoich biznesowych przekrętów. Prasa na zachodzie pisała o nim: adwokat, bloger, kontestujące obecną politykę Kremla. Na marginesie pojawiały się wzmianki na temat oskarżeń o biznesowe machlojki, które sam zainteresowany tłumaczył brudną polityką władz pod swoim adresem. Aby odwrócić uwagę, Nawalny w 2011 roku skupił się na piętnowaniu korupcji w szeregach rosyjskich urzędników państwowych. Informacje o „niedobrych urzędnikach“ publikował w swoim blogu, który zdobywał coraz większą popularność. Co ciekawe, informacje o przekrętach nawalny zdobywał dzięki niejasnym powiązaniom z niektórymi rosyjskimi oligarchami, takimi jak Aleksander Liebiediew czy Michaił Fridman.
To dzięki Liebiediewowi rok później rzekomy opozycjonista Nawalny nieoczekiwanie zasiadł w radzie nadzorczej największego w Rosji, państwowego przewoźnika lotniczego, „Aerofłotu“. Znamienne, że w tym czasie rozkręcała się trwająca do dziś walka o liczony w miliardach dolarów majątek należącego do Aerofłotu lotniska Szeremietiewo w Moskwie. W 2013 roku Nawalny został skazany na 5 lat w zawieszeniu na 7 za sprzeniewierzenie majątku państwowej spółki Kirowles.
Zaraz potem jednak, dzięki 110 podpisom tak krytykowanych przez siebie deputowanych Dumy Państwowej (m.in. z prokremlowskiej partii Jedna Rosja) startuje w fasadowych wyborach na mera Moskwy. W ubiegłym roku z kolei moskiewski sąd skazał Nawalnego (znów w zawieszeniu) na 3,5 roku więzienia za zdefraudowanie ponad pół miliona dolarów firmy Ives Rocher. Wszystko to stawia „opozycjonistę“ w niejednoznacznym świetle: z jednej strony on sam pretenduje do miana ikony rosyjskiej opozycji, z drugiej – prowadzi niejasną grę z tzw. drugą stroną barykady. Dodając do tego skrajnie nacjonalistyczne poglądy Nawalnego (zasłynął m.in. jako mówca na tzw. Ruskich Marszach, organizowanych w rocznice wyganiania Polaków z Kremla w XVII wieku, a także jako przeciwnik kaukaskiej imigracji i zwolennik przyłączenia Krymu do Rosji) otrzymujemy otrzymujemy zaskakujący obraz wynoszonego przez zachodnie media na polityczne ołtarze rzekomego przywódcy rosyjskiej opozycji.
Tymczasem w Rosji opozycji jako takiej nie ma. Ta tzw. systemowa się nie liczy. Kuchenna – nie ma wpływu na rzeczywistość. Uliczna – to najczęściej mała grupka zdeterminowanych ludzi, niewidocznych za plecami setek dziennikarzy: oni Majdanu w Moskwie nie zrobią. A opozycja, którą chce widzieć zachód, to obecnie postawny krzykacz z szemraną przeszłością. Gdy o Nawalnym po raz pierwszy robiło się głośno, biznesmen bardzo umiejętnie dobierał sobie partnerów do rozmowy: liczyli się tylko tacy, dzięki którym mógł zaistnieć za granicą, w największych mediach. Arogancki, obcesowy, sprytnie unikający
odpowiedzi na temat swojej niejasnej przeszłości, ale jednocześnie przebojowy, pozornie bezkompromisowy i wyglądający na twardziela, Alieksiej Nawalny szybko stał się nadzieją zachodu na poskromienie Putina.
Prawdziwi opozycjoniści lat sowieckich, którzy teraz powoli odchodzą w niepamięć, zapomniani przez swoich i niepotrzebni za granicą, łapią się za głowę: złodziej powinien siedzieć w więzieniu a nie szermować politycznymi hasłami aby uniknąć odpowiedzialności karnej.
Tak robi cała putinowska władza – czym więc Nawalny czy Chodorkowski się od nich różnią? Na pytanie, czy oni, doświadczeni obrońcy humanistycznych wartości, poprowadzili by ludzi do politycznej walki, smutno kiwają głowami: teraz rządzą pieniądze a nie ideały. Dlatego do głosu dochodzą tacy Nawalni. I dlatego to na nich stawia i Zachód, ale i Kreml: bo im łatwiej kogoś kupić, tym łatwiej nim sterować.