Trudno oprzeć się wrażeniu, że spora część tegorocznego Festiwalu, który przypadł na 70 rocznicę Powstania w Getcie Warszawskim, to próba uporania się z naszą historią narodową, próba pokazania Rosjanom, że nie tylko oni mają z własną przeszłością nie lada problemy.
48 lat, 19 lat w Moskwie jako korespondent kolejno: Polskiego Radia, TVN, TVP i Polsat News, producent amerykanskiej agencji tv AP, od grudnia 2013 redaktor naczelny pomorska.TV
Pozakonkursowy film otwarcia „Hans Kloss. Stawka większa niż śmierć“ trudno wprawdzie nazwać „rozliczeniowym“, ale pokazał, jak wiele - za sprawą historii i kina - nasze narody łączy, nawet jeśli jest to zmyślona i wyidealizowana historia polskich i radzieckich szpiegów. Film zapowiadał osobiście sam Stanisław Mikulski, którego starsi Rosjanie świetnie pamiętają jako agenta J-23 z kultowego w ZSRR serialu o Hansie Klosie. Przy dźwiękach muzyki ze „Stawki większej niż życie“ senator Łarisa Ponomariowa wspominała, jak w młodości wraz z koleżankami podkochiwała się w pięknym, polskim agencie, jak wieczorami pustoszały ulice, a ludzie zbierali się przed telewizorami, aby zapartym tchem śledzić przygody naszego asa wywiadu.
Emocji nie brakowało również teraz, a Mikulski czuł się wyraźnie jak w domu: doceniony, oklaskiwany i niemal noszony na rękach przez 700 widzów, którzy przybyli na otwarcie „Wisły“. Sam film otwarcia również wywarł wrażenie, tyle że zgoła odwrotne: Rosjanie zastanawiali się, jak mają połączyć starego Klossa z tym zamerykanizowanym na modłę Jamesa Bonda, Indiany Jonesa a nawet... Jurassic Parku. Po tej komercyjnej wpadce było już jednak znacznie lepiej, a o kondycji polskiego kina w odbiorze Rosyjskich widzów najlepiej świadczyły pełne sale projekcyjne nawet na nocnych seansach.
Organizatorzy w ciągu 10 dni przedstawili ponad 40 polskich filmów w siedmiu sekcjach tematycznych. Historyczne rozliczenia zapoczątkowało „80 milionów“ Waldemara Krzystka: o ile oglądanie w tutejszej telewizji ideowych sb-ków czy sprzedajnych agentów obcych wywiadów nie należy do rzadkości, o tyle obrazy tłumów skandujących na wrocławkim moście „Solidarność ! Solidarność !“ przypomniały najlepsze czasy polskiej walki opozycyjnej, w której wszystko było pozornie czarno białe – tutaj byliśmy my, a tam: oni. Nie wszyscy zdali sobie sprawę, że oglądając to w Moskwie jesteśmy tu, gdzie wówczas byli (i wciąż są) oni, oglądamy siebie z tamtych lat, i że właśnie tutaj warto sobie zadać pytanie: gdzie jesteśmy teraz... Rosyjska publiczność nie zrozumiała tego filmu: dla wielu Rosjan „Solidarność“ to nadal wandale, niszczący groby czerwonoarmistów w Polsce, zdrajcy idei panslawizmu, głupcy którzy sprzedali swój kraj Zachodowi.
Znacznie więcej emocji było już podczas nominowanego do Oscara obrazu „W ciemności“ Agnieszki Holland. Genialna kreacja Roberta Więckiewicza spowodowała, że aktor z dnia na dzień stał się tu jednym z lepiej rozpoznawalnych polskich aktorów. Po projekcji, mimo że było po 2:00 w nocy (film pokazano w ramach tzw. nocnego maratonu) ludzie jeszcze długo w milczeniu patrzyli w wygasły ekran. Wielu ukradkiem ocierało łzy. Rosyjsko – Żydowskie rachunki krzywd, podobnie jak nasze, wciąż nie są zamknięte. I my i oni mamy swoje kanały, swoje getta, swoje Jedwabne... Z tym większą niecierpliwością czekaliśmy na projekcję „Pokłosia“ Władysława Pasikowskiego – nie doczekaliśmy się.
Jak przyznał przedstawiciel organizatorów, Piotr Skulski, dystrybutorzy w ostatniej chwili, bez podania przyczyn, wycofali zgodę na pokaz filmu w Moskwie. Było to niewątpliwie jednym z największych rozczarowań Festiwalu, na szczęście inni dystrybutorzy nie mieli takich problemów a po obejrzeniu „Obławy“ Marcina Krzyształowicza Rosjanie mieli o czym pomyśleć, szczególnie w przeddzień kolejnej rocznicy Zwycięstwa. Polskie dylematy wojenne, powojenne rozliczenia, martyrologiczne spory wywarły wrażenie: „Obława“ wygrała Wisłę 2013 za "stylistyczne i merytoryczne wytyczne w ciemności i we mgle wojennej przeszłości" (z werdyktu jury). W dyskusji po pokazie, odtwórczyni jednej z głównych ról – Sonia Bohosiewicz – powiedziała: „Na wojnie są nie tylko czarne i różowe kolory. Na wojnie jest strasznie. Jest bród, smród, gwałt, strach, śmierć“. Może i mało odkrywcze dla tych, którzy wojnę znają z bliska. Ale któż inny niż Rosjanie lepiej zrozumie te słowa....?
Tegoroczna „Wisła“ to jednak nie tylko polityka, wojna, historyczne rozliczenia i rozterki. To także inne spojrzenie na relacje między kobietami a mężczyznami (fantastycznie przyjęty film Marka Koterskiego „Baby są jakieś inne“ z Adamem Woronowiczem i uwielbianym już Robertem Więckiewiczem, który po tym obrazie stał się ulubieńcem rosyjskiej publiczności) czy międzypokoleniowe spory i nieporozumienia („Mój rower“ Piotra Trzaskalskiego – absolutny rekordzista, jeśli chodzi o długość braw po filmie, szczególnie za kreację Michała Urbaniaka i muzykę). Przysłuchując się dyskusjom po filmach, często można było odnieść wrażenie, że gdyby nie język, siedzimy w polskim kinie. Jednocześnie takie przyjęcie, jakie Rosjanie zgotowali naszym artystom napawa zachwytem ale i dumą: wbrew prognozom nie zginęła zupełnie nasza kinematografia... Rosyjska publiczność jest wybredna. Ale nasze kino od dziesięcioleci zasłużenie cieszy się jej wyjątkowym uznaniem. Co tegoroczny Festiwal „Wisła“ w Moskwie tylko potwierdził.