Rosja zamarła w oczekiwaniu na ceremonię otwarcia zimowej olimpiady w Soczi. Ta uroczystość ma zaćmić wszystko, co do tej pory sportowy (i nie tylko) świat widział. Organizatorzy najbardziej boją się terrorystów, kłopotów technicznych i... pogody.
48 lat, 19 lat w Moskwie jako korespondent kolejno: Polskiego Radia, TVN, TVP i Polsat News, producent amerykanskiej agencji tv AP, od grudnia 2013 redaktor naczelny pomorska.TV
Przy dźwiękach przeboju „Nas nie dogonią!“ zespołu Tatoo rosyjska drużyna olimpijska wkracza na stadion w Soczi, otwierając zimową Olimpiadę. W niebo strzelają tysiące ogni sztucznych, płonie gazpromowski znicz olimpijski. Taki jest scenariusz. Czy sportowcy innych krajów dogonią (a może - przegonią) rosyjskich saneczkarzy, narciarzy i łyżwiarzy, pokażą najbliższe zawody i konkursy.
Natomiast to, że Rosjanie już wdrapali się na przysłowiową palmę pierwszeństwa pod względem organizacyjnym, nie ulega kwestii: wydatki na Olimpiadę w Soczi przekroczyły budżety wszystkich zimowych igrzysk olimpijskich w historii razem wziętych. Korupcja też pobiła wszelkie rekordy – tylko „Gazprom“, Rosyjska Kolej Żelazna i podległe im spółki zagarnęły ponad 25 miliardów dolarów, których zniknięcia władze zdają się nie dostrzegać.
W Rosji przy okazji realizowania wielkich, propagandowych wydarzeń cel uświęca środki: „nie czas żałować róż, kiedy płoną lasy“... W Soczi lasy wprawdzie nie płoną i prędko nie zapłoną (zostały niemal doszczętnie wykarczowane pod obiekty sportowe), ale docelowo pieniądze w takiej czy innej formie i tak trafią do tych, którzy „tym interesem kręcą“: czyli Putina i jego petersburgskiej korporacji byłych czekistów. Stąd uspokajające komunikaty samego prezydenta Putina i premiera Miedwiediewa: podczas wznoszenia wioski olimpijskiej korupcji nie było a władze kontrolowały każdy inwestowany rubel.
Przyklasnęli temu także działacze MKOl – oni też nie stwierdzili nieprawidłowości i uchybień. Trudno, żeby stwierdzili: oddając organizację Zimowych Igrzysk Olimpijskich Rosjanom, znali cenę tego kontraktu. Podobnie jak znali ją działacze FIFA, decydując się na piłkarski Mundial 2022‘ w Katarze. Ale lepkie ręce i klapki na oczach tzw. działaczy to odrębna historia. Soczi rządzi się swoimi prawami a te nieuchronnie zmierzają ku katastrofie. Ze wzgórz wokół najsłynniejszego niegdyś, radzieckiego kurortu nad Morzem Czarnym osypuje się ziemia w postaci lawin błota, linia brzegowa, umocniona tysiącami ton kiepskiej jakości betonu nie wytrzymuje naporu szalejących o tej porze subtropikalnych huraganów, ulewne deszcze wypłukują grunt spod tras przejazdowych i utrudniają dowożenie pół miliona ton śniegu, przygotowanego w górskich wąwozach na wypadek niepogody. I dla organizatorów to obecnie znacznie większy problem, niż zagrożenie terrorystyczne, chociaż do niedawna to ono spędzało sen z powiek kremlowskim włodarzom.
Nie mogąc ujarzmić przyrody i narzucić jej swoich reguł gry, organizatorzy Igrzysk rzucili na olimpijską arenę 30-tysięczna rzeszę agentów i funkcjonariuszy służb specjalnych. I ta stanęła na wysokości zadania: Soczi i okolice są obecnie najbezpieczniejszym miejscem w Rosji. „Festung Sochi“ („Twierdza Soczi“ - jak mówią między sobą zagraniczni korespondenci) została umocniona tak, że mysz się nie prześlizgnie a co dopiero tzw. czarne wdowy, czyli 4 islamskie terrorystki - samobójczynie, nasłane podobno na Olimpiadę z pobliskiego Dagestanu przez radykalne grupy kaukaskiego dżamaatu.
Problem polega jednak na tym, że o ile stadiony olimpijskie są w miarę bezpieczne, nie da się tego powiedzieć o innych obiektach w całej Rosji: aby zdestabilizować sytuację nie trzeba bowiem detonować ładunków wybuchowych w świetle jupiterów. Wystarczy, że bomby wybuchną w pobliskim Wołgogradzie, Rostowie czy Piatigorsku a nawet w Moskwie czy Skt Petersburgu – efekt będzie ten sam. To dlatego w rosyjskiej stolicy już pracują agenci zachodnich służb specjalnych, m.in. FBI, chociaż oficjalnie Rosja o pomoc nie prosiła. Amerykanie mówią, że czują się niedoinformowani na temat stopnia zagrożenia, mają żal, że Rosjanie cały ciężar bezpieczeństwa wzięli wyłącznie na siebie. Z drugiej strony, jeżeli radykalni islamiści zrealizują swoje pogróżki, rozsyłane do przedstawicielstw dyplomatycznych krajów, których sportowcy wystartują na Olimpiadzie, taki „prezent-niespodzianka“ (jak piszą sami terroryści) spadnie wyłącznie na barki gospodarzy imprezy. Podobnie jak fala krytyki ze strony światowej opinii publicznej, która przez kilka lat ignorowała zagrożenia i dopiero teraz zdaje się sobie uświadamiać, z czym tak naprawdę kibicom i sportowcom przyjdzie się zmierzyć na Kaukazie.
Na razie z antyterrorystycznym wichrem (jak w policyjnym slangu nazywa się operacje służb specjalnych) przychodzi zmierzyć się dziennikarzom, akredytowanym w Soczi. Wszechobecna inwigilacja, podsłuchy, ingerencje w pocztę elektroniczną oraz skomplikowany system przepustek na pewno nie ułatwiają im życia. Zarówno korespondenci jak i członkowie sportowych delegacji odnoszą się jednak do restrykcji ze zrozumieniem: nikt tutaj nie chce powtórki z Monachium 72‘ czy Atlanty 96‘. Warto jednak się zabezpieczyć: dlatego dwa amerykańskie okręty wojenne już wpłynęły na Morze Czarne a pięć transportowych Herkulesów stoi w bazach U.S.Marines w Turcji gotowych do możliwego ewakuowania amerykańskich sportowców i kibiców ze strefy zagrożenia. Rosyjskie media od razu określiły wprawdzie obecność U.S.Marines w akwenie Morza Czarnego jako potencjalne zagrożenie dla... niepodległej Ukrainy, ale przykrywanie się takim listkiem figowym nie przysłoni istoty problemu, jakim są zarówno wojskowe umocnienia na granicach Republik Północnego Kaukazu, przeciwlotnicze baterie pocisków przeciwlotniczych typu Tor–2, ustawione wokół Soczi jak i tysiące „facetów w czerni“, kontrolujących każdy krok każdego przybysza.
Może jednak obawy pesymistów się nie potwierdzą i tym skończy się wyłącznie na terrorystycznych pogróżkach. Ale te i tak wprowadziły wystarczająco dużo chaosu a tym samym zepsuły święto, zanim się ono na dobre rozpoczęło. Co dalej...? Niezależna tv „Deszcz“ (która nota bene w przeddzień otwarcia Igrzysk została na wszelki wypadek pozbawiona prawa nadawania w wybranych regionach) pokazała apokaliptyczną wizję poolimpijskiego kurortu: Soczi pustoszeje, z lotniska w Adlerze znikają „służbowe taksówki“ agentów, pasy startowe pozbawione zostają charakterystycznych kopułek strzelniczych wkopanych w ziemię transporterów opancerzonych grupy Alfa i Witiaz‘. Do swoich domów, ocalałych z budowlanego pogromu, niespiesznie wracają ich dotychczasowi mieszkańcy, którym nie pozostawiono wielkiego wyboru – albo wyjechać albo mierzyć się z machiną bezpieczeństwa 24h na dobę. Kurort bezpowrotnie traci swój urok i unikalność, skażone ujęcia uzdrowiskowych wód mineralnych, które służyły budowniczym wioski olimpijskiej do opłukiwania ciężarówek z błota, już nigdy nie wyleczą chorych na astmę czy gruźlicę. Kto na tym korzysta (nie licząc oszustów, którzy i tak się bogacą przy każdej okazji)...? Paradoksalnie: pobliska Abchazja oraz Ukraina a konkretniej – Krym, dokąd ruszają zrażeni soczińską katastrofą ekologiczną turyści.
Do lata pożoga kijowskiego Majdanu zostanie najpewniej ugaszona, Janukowycz czeka na jasny sygnał Kremla. A zielone światło do siłowego zakończenia protestów z wprowadzeniem stanu wyjątkowego włącznie może rozbłysnąć, gdy tylko zgaśnie znicz po zakończeniu Igrzysk Paraolimpijski: tutaj nikt nie ma wątpliwości, że Władimir Putin po raz kolejny owinął sobie Zachód wokół palca i jak wytrawny szachista rozgrywa ukraińską kartę w swoich celach. Najpierw zablokował pakt stowarzyszeniowy Ukraina – UE, później na pniu uciął dyskusje wokół tzw. demokratycznego powstania na forum ONZ i Europarlamentu. W Rosji nie brak wręcz analityków, którzy szukają korzeni ukraińskiej rewolty w samej Olipiadzie: Janukowycz miał sprowokować krwawe starcia na Majdanie na prośbę Kremla, aby chociaż na chwilę odwrócić uwagę świata od zagrożeń wokół Soczi. Ryzykowne...? Jak cała Olimpiada i wszystko, co się dzieje za naszą wschodnią granicą.