Propagandowa kampania dezinformacji w sprawie Ukrainy między Rosją a „resztą świata“ przybiera na sile. Dla Zachodu ukraiński konflikt ma czarno białe zabarwienia: po jednej stronie barykady są walczący o wolność powstańcy Majdanu, po drugiej: Janukowycz, klika oraz wspierający go Rosjanie. W rzeczywistości kryzys ma znacznie bardziej skomplikowane podłoże – kto by się w to jednak zagłębiał, skoro można „dowalić“ Putinowi: nie udało się w Soczi, może uda się na Ukrainie.
48 lat, 19 lat w Moskwie jako korespondent kolejno: Polskiego Radia, TVN, TVP i Polsat News, producent amerykanskiej agencji tv AP, od grudnia 2013 redaktor naczelny pomorska.TV
Słuchając państwowych środków masowego przekazu w Rosji, można odnieść wrażenie, że w Kijowie do władzy dorwała się grupka nacjonalistycznych oszołomów, którzy terroryzują większość współobywateli i starają się zniszczyć Rosjan na Krymie i wschodzie Ukrainy. Oliwy do ognia dolał rzekomy apel „Prawego Sektora“, który miał wezwać czeczeńskiego terrorystę, Doku Umarowa, do chwycenia za broń przeciwko Rosji. Przywódcy „Prawego Frontu“ od apelu się odcięli, nazywając go prowokacją rosyjskich hakerów, ale rosyjskie agencje miały używanie. Z drugiej strony optyka Zachodu jest równie ograniczona: buńczuczne apele w sprawie Krymu, protesty, deklaracje zbojkotowania szczytu G8, wezwania do wysłania floty amerykańskiej na Morze Czarne – wszystko to ładnie prezentuje się w mediach, przełożenia na rzeczywistą sytuację nie ma. Szczególnie, że jak dotąd nikt niczyjej „integralności terytorialnej“ nie pogwałcił i – zapewne – nie pogwałci, więc podobne oświadczenia są co najmniej przedwczesne.
Putin jest prezydentem Rosjan, broni ich praw w sposób siermiężny, ale skuteczny. Tak było w 2008 roku, kiedy prezydent Gruzji sprowokował konflikt w Południowej Osetii i w Abchazji. Wbrew obawom świata i rajdu rosyjskich czołgów na Tibilisi , nie zamierzał dokonać okupacji gruzińskiej republiki, ale sama demonstracja siły skutecznie zniechęciła Gruzinów do dalszej eskalacji konfliktu a świat - do nadmiernego angażowania się w wojnę. Tym razem jest jednak inaczej: na Krymie stacjonuje rosyjska Flota Czarnomorska i doprawdy nie trzeba wysyłać tam dodatkowych sił, aby obecny tam, potężny garnizon sam poradził sobie ze wszelkimi próbami jego likwidacji. To właśnie ci żołnierze opanowują obecnie startegiczne obiekty w Sewastopolu i innych większych miastach Krymu – chociażby po to, aby nie dopuścić do wystrzelenia pocisków z zajętego przez nich, ukraińskiego garnizonu rakietowego tudzież innych jednostek, z których dzisiaj broń może wypłynąć w sposób niekontrolowany. Gorących głów nie brakuje bowiem ani po jednej ani po drugiej stronie, wojskowa kindersztuba rosyjskich komandosów wbrew pozorom jest jednak skuteczniejszym gwarantem stabilizacji, niż ukraińskie wojska (nie mówiąc już o tzw. oddziałach samoobrony), pobawione w ostatnich dniach scentralizowanego dowództwa. Nie wolno także zapominać, że 60% mieszkańców Krymu to rdzenni Rosjanie i oni bronią swoich praw. I to oni - nawet ogłupiani przez moskiewską propagandę - wiedzą najlepiej, co im może grozić.
Wyobraźmy sobie na moment, że Polska jest mocarstwem i ktoś za granicą próbuje ograniczyć prawa naszych rodaków, którzy tam stanowią większość: pospolite ruszenie w ich obronie również nie dałoby na siebie długo czekać i nikt u nas nie zważałby na protesty świata. Jesteśmy jednak po drugiej stronie barykady i chcemy być motorem światowej kampanii na rzecz wolnej Ukrainy. Sprzeciw wobec imperialnej polityki Kremla zaćmiewa nam jednak próby obiektywnego spojrzenia na cały konflikt. Jakiego spojrzenia..? Chociażby historycznego. Mało kto pamięta, że Krym do XVII wieku był częścią Imperium Otomańskiego, że krymscy Tatarzy po wcieleniu Półwyspu do Rosji Katarzyny II ciągle walczyli o niepodlegfłośc a co najmniej – autonomię, że Krym zaczął być traktowany jako część Ukrainy dopiero po 1954 roku, gdy Chruszczow włączył Półwysep w skład Ukraińskiej SRR. Nie wspomnę już o wojennej historii Krymu, o bezwzgłędnej i jednej z najkrwawszych kampanii faszystowskich Niemiec o Sewastopol w drodze do kaukaskich złóż ropy naftowej, o setkach tysięcy ofiar, które dla Rosjan są świętością. Gdy w czasach niepodległej już Ukrainy tamtejsi nacjonaliści próbowali pacyfikować patriotyczne porywy rosyjskiej większości Krymu, świat milczał – milczały też działa Floty Czarnomorskiej, chociaż do aktów przemocy dochodziło zarówno z jednej jak i zdrugiej strony, szczególnie przy okazji wszystkich, ważnych dla Rosjan rocznic i świąt. Działa rosyjskich okrętów obecnie na szczęście też milczą i wątpliwe – wbrew krzykliwym obawom Świata – by kiedykolwiek przemówiły.
Jak napisał Tomasz Lis: Putin nie zwariował. Przynajmniej nie na tyle, by wywoływać trzecią wojnę światową – przed czym z całą powagą ostrzegają niektórzy politycy, dla których „najpierw Gruzja, teraz Ukraina, potem Republiki Nadbałtyckie, następnie Polska i cały świat“. Podobne obawy przed wybuchem III wojny światowej wywołują uśmiech – kto bowiem zamierza umierać za Ukrainę oprócz samych Ukraińców, i może nas – Polaków, w których (mimo członkostwa w UE i NATO) wciąż gra nieokiełznana, słowiańska, szlachetna w swych porywach, dusza...? Strach przed rosyjską interwencją ma jednak wielkie oczy – tym bardziej po przyjęciu dekretu rosyjskiego Parlamentu, który zezwolił na wprowadzenie wojsk na Ukrainę. Od buńczucznych deklaracji deputowanych (jakże podobnych w swych wrzaskliwych oświadczeniach do naszych posłów) do wybuchu wojny jednak droga daleka – a Putin (powtarzam) nie zwariował. Znacznie niebezpieczniejsza jest deklaracja Turcji, która nagle sobie przypomniała o Krymie i już podkreśla, że żadne decyzje Europy i USA w sprawie Krymu nie mogą być podejmowane bez jej udziału.
Rosja, podobnie jak w przypadku Gruzji, Syrii, Iranu, Snowdena i Gruzji nie ugnie się przed groźnymi wymachiwaniami europejską a tym bardziej amerykańską szabelką, szabelką, która zbyt często okazywała się tekturową atrapą w rękach nieudolnych aktorów światowej sceny politycznej. Zachód bardzo by chciał, aby Rosja załatwiła to własnymi rękami, stąd zupełnie odrealnione wypowiedzi tzw. znawców przedmiotu, że ukraińska rewolucja już puka do kremlowskich bram a strach przed drugim Majdanem wywołuje histeryczne (jakoby) reakcje Putina. Ten strach powodować miał brutalne pacyfikowanie protestów rosyjskiej opozycji po Pomarańczowej Rewolucji w 2004 roku, ten strach zmusić miał obecnie skierowanie OMONu przeciwko demonstracji przeciwników rosyjskiej interwencji na Ukrainie na Placu Maneżowym w Moskwie.
Jeżeli kilka tysięcy opozycjonistów na Placu Błotnym w maju 2012 roku i obecna kilkunastoosobowa pikieta młodych radykałów w 15 milionowej Moskwie (i tylko Moskwie) to oznaka zbliżającej się Rewolucji – pogratulować optymizmu i obiektywizmu. W Rosji praktycznie nie ma opozycji a ta, która jest, kremlowskim jastrzębiom na pewno nie zagrozi. Zachód chce jednak, by Putin czuł się zagrożony, dlatego chętnie rozdmuchuje sporadyczne eventy antyputinowskich opozycjonistów do rozmiarów potężnych protestów. Putin wie jednak, że Rosja pod jego rządami znów stała się potęgą i że ludzie to widzą i cenią, szczególnie ci, tęskniący do czasów ZSRR. To dla świata zły znak, ale powinien zmuszać do prowadzenia realnej a nie życzeniowej polityki wobec Rosji. Nie zapominajmy jednak, że populizm świetnie robi politykom szczególnie w przeddzień wyborów – polscy politycy znów się zjednoczyli w obliczu wspólnego wroga i to chyba jedyna (choć chwilowa) korzyść z ukraińskiego kryzysu.
Tomek Lis napisał o Putinie, jako o chuliganie z baseballem w autobusie, któremu „ktoś powinien dać w ryj“. Pytanie: kto i jak...? Zbrojna interwencja Zachodu nie wchodzi w rachubę. Sankcje...? Putin się z nich śmieje. Bojkot szczytu G-8, sankcje gospodarcze, wykluczenie ze Światowej Organizacji Handlu...? „Rosja się wyżywi“ i poradzi sobie bez tego, tym bardziej, że nasuwa się pytanie: kto komu jest bardziej potrzebny...? Bojkot paraolimpiady w Soczi, rezygnacja z udziału w Mundialu 2018 w Rosji...? Donald Tusk sam odpowiedział, co myśli o skuteczności takich gestów, tym bardziej ani MKOl ani FIFA nigdy na to nie pójdą (to oni mają zbyt wiele do stracenia). Nad propozycjami Johna Kerry’ego, żądającego zamrożenia kont rosyjskich oligarchów, zamrożenia inwestycji tudzież zakazu wizowego dla czołowych, kremlowskich polityków nie warto się nawet zatrzymywać.
To dobrze, że świat potrafi czasami mówić wspólnym głosem. Szkoda, że ten głos w rezultacie okazuje się cieniutkim piskiem. A na pewno nie maczugą, którą Zachód mógłby „dać w ryj“ Putinowi.