Sprawa OFE wzbudziła wiele emocji, ale chyba w niewielkim stopniu spowodowała wzrost świadomości co do perspektyw systemu emerytalnego. A raport NIK na temat ZUS - poprzez użycie niezbyt kompetentnych sformułowań i ocen - tylo zamieszanie pogłębił. Sądzę, że większość ludzi w Polsce wierzy w różne bzdury - np że ZUS zbankrutuje, albo że OFE kradną składki - a nie rozumie rzeczywistego głównego problemu.
W ciągu minionych dni niemało wydarzyło się w polskim systemie emerytalnym. Dwie sprawy najważniejsze – i mogące budzić szczególne zdziwienie, kiedy występują razem – to ostateczny wynik wielkiej emigracji z OFE do ZUS z jednej strony, a z drugiej przygotowany przez NIK raport o sytuacji ZUS.
Mamy bowiem sytuację następującą. Z jednej strony, ponad 2 mln Polaków zdecydowało się na pozostanie w OFE (tzn. na przekazywanie do OFE części swoich przyszłych składek). To powyżej jednej dziesiątej wszystkich składkowiczów i zapewne ponad 15% wartości składek. Liczba może nie imponująca, ale patrząc na wszystkie przeszkody, które życzliwy ustawodawca postawił na drodze tych, którzy woleliby OFE, całkiem przyzwoita (przypominam panikę, która wybuchła w połowie lipca kiedy okazało się że chęć pozostania wyraziło czynnie tylko kilkadziesiąt tysięcy ludzi - wyglądało to jak istna katastrofa dla OFE!). Co ważne, liczba ta zapewne oznacza, że OFE nie grozi likwidacja spowodowana brakiem klientów, co najwyżej zmniejszenie liczby funduszy.
No tak, ale patrząc z drugiej strony można powiedzieć – niemal dziewięć dziesiątych Polaków wybrało zdecydowanie ZUS. Oczywiście liczba ta zawiera również niezdecydowanych (pewnie z połowę ubezpieczonych), którzy albo całą sprawą specjalnie się nie zainteresowali, albo nie potrafili sobie wyrobić zdania co dla nich korzystniejsze, a więc nie podjęli żadnego działania. Nawet jeśli ich odliczymy, i tak pozostaje kilkukrotnie większa liczba tych, którzy świadomie wybrali ZUS. A więc argumenty o bezpieczeństwie, które zapewnia ZUS, w odróżnieniu od rynkowego ryzyka w OFE, do większości ludzi jednak trafiły.
Z drugiej strony, NIK ogłosił właśnie swój alarmujący raport na temat chronicznego deficytu w ZUS, spowodowanego miedzy innymi nadmiernymi przywilejami niektórych grup zawodowych i powszechnym unikaniem płacenia składek dzięki umowom śmieciowym. I opatrzył go nieco panikarską sugestią że „w ZUS może nie wystarczyć środków na wypłatę świadczeń”. To oczywiście bzdura – pieniędzy w ZUS nie zabraknie, bo w razie potrzeby zawsze uzupełni je budżet państwa, a jakby i jemu miało zabraknąć – wydrukuje je NBP (słynna rozmowa prezesa Belki z ministrem Sienkiewiczem pokazała, jakby się w razie potrzeby taką rzecz negocjowało – i powinna wybić z głowy naiwną tezę, że niezależny bank centralny nigdy by czegoś takiego nie zrobił; w skrajnej sytuacji zrobiłby to i NBP, i Fed, i EBC, i Bank Anglii). Inna sprawa, że w wyniku takiego dodruku podniesie się zapewne poziom cen, a w ślad za tym spadnie realna wartość emerytur.
A mimo to większość Polaków w sumie wierzy w znośne emerytury z ZUS, a aktywna i lepiej zarabiająca mniejszość ma nadzieję na jeszcze większe emerytury dzięki OFE. I w ten sposób Polacy popełniają największy błąd, jaki można popełnić. Bo choć ani ZUS nie zbankrutuje, ani OFE nie uciekną z zebranymi składkami na Kajmany, to emerytury wypłacane z tego systemu (wszystko jedno, czy z samego ZUS, czy z ZUS i OFE) będą bardzo niskie, coraz niższe w stosunku do finansowych potrzeb seniorów. I jeśli nie zdecydujemy się na jeszcze dłuższą pracę, niż wymaga ustawodawca, albo na dodatkowe dobrowolne oszczędności, na starość będziemy klepać biedę!