Jest porozumienie między górnikami a rządem, choc nie znamy jego szczegółów. Ale niezlaęnie od tego, jedno jest jasne - górnictwo funkcjonujące tak, jak do tej pory, będzie się posuwac od jednego kryzysu do drugiego.
Poniższy (lekko ironiczny) tekst mowi o tym, co jest naprawde w tej sprawie najwazniejsze.
W środę wysłuchałem z zainteresowaniem konferencji prasowej zorganizowanej przez związkowców z „Solidarności”, dotyczącej – rzecz jasna – sytuacji w górnictwie. Z początku sceptycznie, potem z coraz większym zdziwieniem. Bo im dłużej słuchałem przewodniczącego Dudy i towarzyszących mu działaczy, tym bardziej się z nimi zgadzałem!
Piotr Duda mówił jasno: główną przyczyną tego, że polski sektor górniczy stoi dziś na skraju katastrofy, są lata haniebnego zarządzania. I – dodawał, sypiąc bardzo przekonującymi przykładami – nic dziwnego, skoro zarządzający pochodzą z nadania politycznego. Skoro ważniejsze są dla nich humory ich politycznych patronów, niż dobro spółek którymi zarządzają i pracujących tam ludzi. Skoro nie potrafią stworzyć i zrealizować strategii rozwojowych, wyrzucają pieniądze na chybione inwestycje, szastają środkami które trzeba oszczędzać, nie przeprowadzają na czas niezbędnych zmian.
Niestety, związkowców w tym momencie zawiodła jednak pamięć. Zapomnieli powiedzieć, dlaczego zarządzający kopalniami pochodzą z politycznego klucza. Zapomnieli powiedzieć, że jest to prosta konsekwencja faktu, że zarówno większość kopalni, jak koleje, jak poczta, jak wielkie zakłady zbrojeniowe znajdują się we władaniu państwa. Państwa – czyli polityków, bo w końcu kto ma wyznaczać kierujących państwowymi spółkami, jak nie politycy? I zapomnieli (zapewne przez roztargnienie) dodać, że od ćwierć wieku górnicze związki zawodowe robiły wszystko, aby przypadkiem nie dało się kopalni sprywatyzować.
Nie, właściwie nie zapomnieli. Zaraz po przewodniczącym Dudzie, słusznie oburzonym niekompetencją namaszczonych przez polityków prezesów i dyrektorów, wystąpił przedstawiciel kolejowych związków zawodowych i wyjaśnił, że prywatyzacja to nic innego, jak złodziejska „wyprzedaż za grosze publicznego majątku”. I tu mi się coś przestało zgadzać – byłem już o włos od uznania, że mamy ze związkowcami identyczne przekonanie na temat długookresowych kłopotów wynikających z państwowej własności przedsiębiorstw, aż tu nagle okazało się że chyba jednak niekoniecznie.
Bo cała ponura sprawa ze stojącą nad przepaścią Kompanią Węglową (a przedtem również Stocznią Gdańską, FSO, Ursusem i wieloma innymi firmami) pokazuje przede wszystkim to, że państwo jest długookresowo kiepskim właścicielem firm. Dziś cała uwaga poświęcana jest kłótni o program ratunkowy – a powinna być w pierwszej kolejności poświęcona temu, w jaki sposób zmienić sposób funkcjonowania górnictwa, po to byśmy za kilka lat, po wydaniu ogromnych publicznych pieniędzy na restrukturyzację, nie znaleźli się w tym samy punkcie, w którym jesteśmy dziś. Skoro zgadzamy się – ja i związkowcy – że głównym problemem są pochodzące z politycznego nadania zarządy, to widocznie nie ma innego sposobu uczynienia z górnictwa normalnego sektora gospodarki, dającego zatrudnionym trwałe miejsca pracy, niż prywatyzacja.
No i proszę – mamy prywatnych inwestorów gotowych kupić kopalnie, nawet te, które rząd planował zamknąć. Oczywiście pod warunkiem, że będą mogli dokonać ich głębokiej restrukturyzacji. Ciekawe, co powiedzą na to związki zawodowe. Bo jak na razie omijają ten niewygodny temat szerokim łukiem.