Nie da się uniknąć występowania czasem sytuacji konfliktu interesów – i nie ma powodu, by dorosły i podejmujący samodzielnie decyzje syn ministra czy premiera z powodu konfliktu interesów w jakiejś konkretnej sprawie musiał całkowicie rezygnować z pracy. Istota problemu polega więc na cywilizowanych zasadach radzenia sobie z problemem konfliktu interesów.
Czy syn premiera może pracować w spółce, w której udziały ma samorząd? Czy może wykonywać zlecenie dla prywatnych linii lotniczych? Czy syn ministra rolnictwa może mieć stanowisko w agencji, rozdzielającej publiczne pieniądze na rolnictwo? Czy premier – albo minister - może i powinien żądać od swojego syna aby zrezygnował z takiej pracy?
Takich pytań naprawdę można stawiać bardzo wiele. I ostatnio je w Polsce powszechnie stawiano, choć – najprawdopodobniej – duża skala zainteresowania mediów wynikała po części z typowo sierpniowej posuchy informacyjnej. Ale problem oczywiście jest. A właściwie wiele problemów.
Pierwszy wiąże się z możliwością nadużycia przez polityków swoich wpływów w państwowych firmach, w celu zapewnienia korzyści swoim bliskim. To budzi w Polsce najwięcej emocji – główne zarzuty opozycji w sprawie syna premiera dotyczą jego (podobno) wygórownej pensji. Oczywiście problemu tego nie ograniczy się inaczej, niż prywatyzując jak najwięcej firm i próbując wprowadzić klarowne procedury zatrudniania i oceny. Ale w pełni rozwiązać go i tak się nie da, na co wskazują przykłady z całego świata.
Problem drugi jest znacznie poważniejszy, choć u nas wyraźnie spychany na drugi plan. Nie dotyczy on załatwiania przez polityków dobrych stanowisk w państwowych firmach – ale czegoś dokładnie odwrotniego. Polowania przez prywatne firmy na osoby powiązane z politykami, po to by firma mogła z powodu zatrudnienia takiej osoby odnosić jakieś korzyści. To również dzieje się na całym świecie. I to również jest niemożliwe do pełnego wyeliminowania, bo pokusy są zbyt silne na to, by im się można było zawsze oprzeć, a linia odgradzająca normalny biznes od działania nieetycznego jest często bardzo cienka.
Skoro zjawiska nie da się w pełni wyeliminować, należy przede wszystkim je ucywilizować. A ucywilizowanie nie może polegać na tym, że losowo wzywa się tego czy innego urzędnika państwowego, by nakazał krewnemu rezygnację z dobrej pracy. Nota bene jeśli dziecko polityka jest dorosłe, jak ma się je zmusić do takiej rezygnacji?
Tak naprawdę, to można zrobić kilka rzeczy. Jeśli chcemy zakazać „rodzinnego” łączenia jakichś funkcji, musi to być formalnie opisane i objęte jawnymi procedurami. Jeśli np. uważamy, że najbliższa rodzina członka zarządu NBP nie powinna pracować w bankach, w państwie prawa nie ma innego sposobu załatwienia takiej sprawy niż poprzez jasny zapis (oczywiście zapis zmuszający w takiej sytuacji do rezygnacji członka zarządu NBP – bo prywatnemu człowiekowi nie mozna zakazać jakiejś pracy tylko dlatego, że ma krewnego – polityka). Sądzę jednak, że nie jest to rozwiązanie bardzo praktyczne – taką listę i trudno zrobić, i trudno faktycznie wyegzekwować.
Po drugie, służby specjalne mogą systemowo objąć delikatnym nadzorem pracę bliskiej rodziny ważnych polityków i urzędników – ale przede wszystkim po to, by uchronić ją przed „polowaniem” ze strony zbyt przedsiębiorczych prywatnych biznesów. W takiej sytuacji dyskretna porada dla zainteresowanych może pomóc uniknąć problemów.
Ale najważniejsze jest i tak trzecie. Nie da się uniknąć występowania czasem sytuacji konfliktu interesów – i nie ma powodu, by syn ministra z powodu konfliktu interesów w jakiejś konkretnej sprawie musiał całkowicie rezygnować z pracy. Istota problemu polega więc na jasnych zasadach otwartego ujawniania konfliktów interesów – i jasnych zasadach postępowania w przypadku, jeśli takie konflikty zaistnieją. Trzeba się nauczyć z tym w cywilizowany sposób żyź, bo i tak nie da się wszystkiego załatwić ani zapisami prawnymi, ani nadzorem służb specjalnych.