Z informacji prasowych wynika, że były pełnomocnik J. Kaczyńskiego skorzystał z dobrodziejstwa otwarcia adwokatury. Dostał się do tego niełatwego zawodu bez odbycia kilkuletniej aplikacji adwokackiej.
Dawna aplikacja adwokacka, odbywała się pod czujną opieką patrona. Przez kilka lat aplikant przysłuchiwał się długim, trudnym rozmowom adwokata z klientami. Aplikacja wpajała, że to co jest powiedziane na spotkaniu pozostaje w absolutnej dyskrecji między adwokatem, aplikantem i klientem.
Dobitnie o tym napisali w liście do Gazety Wyborczej adw. J. Kondracki i adw. K. Stępiński.
Aplikacja adwokacka to nauka słuchania o rzeczach najważniejszych z ważnych. Nauczony zasad aplikant wie, że adwokat obejmując obronę bierze na siebie odpowiedzialność za losy klienta, który doświadcza jednej z najtrudniejszych chwil w życiu: stanu podejrzenia, oskarżenia.
Szuka pomocy u obrońcy.
Adwokaci nie oceniają klienta. Nie mamy do tego prawa. Brak rozwagi, zło, marność, błąd – jest to część naszej, chwiejnej, ludzkiej natury. Nie naszym zadaniem jest oceniać i potępiać. Naszym zadaniem jest bronić.
Te wszystkie zasady były wpajane adwokatom podczas kilkuletniej aplikacji. Dziś ministerialne analizy wskazują, że aplikacja jest zbędna, archaiczna. Słowo „korporacja zawodowa” budzi wstręt rządzących.
Być może za kilka lat polityczne losy się odwrócą. Wtedy dzisiejsi politycy zwrócą się po pomoc do adwokatów. Kogo będą szukać? Adwokatów z doświadczeniem, by nie powiedzieć, adwokatów z zasadami.
Dziś politycy wolą się pobawić w deregulatorów. Podejrzewam, że słono zapłacą za to. Rachunek wystawi im życie, które bywa przewrotne.