Legia nie ma swojego stadionu. Ten, który użytkuje należy do miasta. To miasto zbudowało obiekt za prawie pół miliarda złotych - i to ono powinno dyktować reguły gry!
Przypomnijmy, bo to chyba umyka w dyskusji o agresji i chamstwie tolerowanym na stadionie Legii: miasto Warszawa jest właścicielem nieruchomości przy Łazienkowskiej, miasto Warszawa sfinansowało budowę obiektu za blisko 500 mln zł, następnie miasto Warszawa przekazało swój obiekt klubowi Legia w użytkowanie. Czy jeśli w ramach tego użytkowania odbywać się będą przy Łazienkowskiej marsze czarnych koszul z pochodniami, albo palenie książek obcych aryjskiej kulturze – to miasto, jako właściciel obiektu przyglądać się będzie temu biernie? Kto powinien się zainteresować tym, co się dzieje na stadionie? Czy tylko lewicowi aktywiści, którzy wtrącają się w nie swoje sprawy, bo świat klubu piłkarskiego rządzi się swoimi prawami? Jestem zdania, że swoje prawa kibole mogą ustalać podczas ustawki w lesie – oczywiście po konsultacji z miejscowym nadleśnictwem. Stadion przy Łazienkowskiej jest zaś własnością miasta stołecznego Warszawy, zbudowaną z podatków wszystkich mieszkańców! I miasto nie może wymigać się od odpowiedzialności za to, co się dzieje na tym stadionie!
Stadion Legii zbudowano za prawie pół miliarda zł, by przekazać go w użytkowanie należącej do koncernu ITI Legii. Politycy PO gorliwie zaprzeczali, by Hanna Gronkiewicz-Waltz chciała tym miłym, opłaconym przez podatników gestem zyskać przychylność właścicieli TVN. Jak było, nie wiem, ale politykom PO nie wierzę jak psom, a decyzja o wydaniu z budżetu miasta prawie 500 milionów na stadion, choć w odległości pieszego spaceru planowano już drugi, Narodowy – to dla mnie zupełny absurd. Ale zostawmy ten wątek – bo pewnie każdy ma swoje zdanie na temat gospodarności Hanny Gronkiewicz-Waltz, bezinteresowności polityków. Skupmy się na ważnym interesie społecznym, który każe zainwestować pół miliarda złotych w promowanie... no właśnie, czego? Sportu? Rekreacji? Zdrowego trybu życia? Fair Play? Jaki interes społeczny przemawia za finansowaniu przez podatników obiektu do spektakli nienawiści i chamstwa, dla których pretekstem jest gra nazywana z angielska football?
A może interes społeczny wymagałby rozgonienia agresywnej hołoty, przerobienie stadionu na potrzeby warszawskiej młodzieży, seniorów, sportowców niepełnosprawnych. Może zamiast kryminogennych rozgrywek piłkarskich powinniśmy promować lekkoatletykę? Ja uprawiłem kiedyś zawodniczo skok wzwyż (na Warszawiance) i nie przypominam sobie, by ta dyscyplina radykalizowała światopogląd mój, ani któregokolwiek z kolegów. Nawet trenujący w innej sekcji dyskobole - z których nieokrzesania szydziliśmy - byli uosobieniem wysublimowanej kultury osobistej w porównaniu ze standardami piłkarskimi.
Czy całkiem serio domagam się zerwania umowy pomiędzy miastem, a klubem Legii? Oczywiście, że nie, co nie znaczy, że całkiem serio nie należy postawić pytania o nadzór właścicielski miasta, jako właściciela obiektu zbudowanego z pieniędzy podatników. To nie jest tak, że jedyną barierą dla wybryków stadionowej żulii ma być polityka PR prezesa klubu, który balansuje pomiędzy wymogami sponsora piwa, a gustami jego konsumentów. To nie jest wewnętrzna sprawa środowiska kibicowskiego, ani klubu – bo swych meczów nie rozgrywają na czyimś prywatnym pastwisku. Rozgrywają je na użyczonym przez Urząd Miasta stadionie, zbudowanym za pieniądze wszystkich podatników! I Urząd Miasta ma obowiązek wyznaczać i pilnować przestrzegania reguł gry! Jeśli się nie podoba, to - mówiąc językiem stadionowym - Wyp...ć!