Znachorka, szeptucha, baba lekująca – wszystko to określenia ponurego zjawiska, które najwyraźniej nie wymarło wraz z elektryfikacją wsi. Zmieniło tylko swą postać. W XXI wieku - zamiast starej baby z czarnym kotem - mamy do czynienia z jej wersją glamour: celebrytką udzielającą rad, jak autosugestią walczyć ze śmiertelnymi chorobami.
Nie jest moją intencją walczyć osobiście z osobą pani Pawlikowskiej, ale jej komercyjne działania żerujące na ludzkiej tragedii wydają mi się haniebne. O ile bowiem osoba ciemna i prymitywna może z przekonaniem wierzyć w skuteczność zaklinania, czarowania przy pianiu koguta, czy łykania kozich bobków, to osoba wykształcona musi rozumieć szkodliwość porad amatorów w leczeniu chorób mogącymi prowadzić do śmierci. A jeśli ta wykształcona osoba sama zarabia na takich „poradnikowych terapiach” to trudno uznać to za niewinną ignorancję.
Nie ma sensu tłumaczyć czym jest depresja. Warto tylko zwrócić uwagę, że nie zdiagnozowana, nie leczona - może prowadzić do najbardziej tragicznych skutków. A bywa niestety nie diagnozowana i nie leczona, bo dotknięte nią osoby, zamiast wsparcia i zachęty do profesjonalnej terapii słyszą zachęty w rodzaju „musisz wziąć się w garść”, „musisz być silna/silny”, „każdemu czasem jest ciężko, ale trzeba sobie radzić!”. Bywa, że brak akceptacji i zrozumienia przelewa czarę goryczy i czyni cierpienie nie do wytrzymania. Nie do wytrzymania w sensie dosłownym, a nie przenośnym....
Cóż zatem ma do zaproponowania chorym na depresję pani Pawlikowska? Otóż w filmie promującym swoją książkę na YouTube przekonuje, że sukces w walce z depresją - jaki sama odniosła - może być udziałem każdego! Każdego – dodam od siebie - kto kupi książkę pani Pawlikowskiej i podąży za jej światłymi radami. A rad pani Pawlikowska ma sporo, bo temat depresji zgłębiła dokumentnie. Przede wszystkim szalenie się cieszy, że cierpiała przez 25 lat na depresję, ale nie zdawała sobie z tego sprawy, bo świadomość chorowania wpłynęła by na nią źle. Korzystając z tego, że nie wiedziała, że choruje na depresję „udało się (jej) doprowadzić podświadomość i duszę do takiego stanu, w którym panuje czystość i porządek, ład, radość, nadzieja!” Udało się jej „skłonić swoją podświadomość do współpracy”, bo „wymyśliła sposoby, żeby zmanipulować swoją podświadomość”. Pani Pawlikowska zapewnia, że „każdy może wyjść z życiowej niemocy i depresji”, w czym mają pomóc narzędzia, których ona sama użyła, oraz ćwiczenia, które wymyśliła dla siebie.
Zarzuci mi ktoś, że krytykuję książkę nie przeczytawszy jej. Otóż ja nie krytykuję książki, bo rzeczywiście nigdy nie wezmę jej do rąk. Ja najgwałtowniej protestuję przeciwko samemu pomysłowi napisania tej książki, jej promowaniu i sprzedawaniu! Choroba nowotworowa i depresja mają oczywiście inne podłoże i przebieg, ale mogą mieć ten sam finał: ŚMIERĆ! Nie wolno w takich sprawach igrać! Osoby znane i lubiane z telewizji niech doradzają jak śpiewać, tańczyć, grać na trąbie, jeździć na lodzie, gotować i wywabiać plamy na obrusie. Ale, do jasnej cholery, niech nie przekonują ludzi, że z bardzo poważną chorobą poradzą sobie „skłaniając swoją podświadomość do współpracy”- wedle wskazówek zawartych w dostępnym wysyłkowo poradniku!
Ja apeluję, aby skłonić do współpracy przede wszystkim swoją świadomość, a nie podświadomość. W sprawach ludzkiego zdrowia i życia kierować się przede wszystkim rozumem! Rozumem i przyzwoitością! Tę wskazówkę kieruję imiennie do pani Beaty Pawlikowskiej.