Cała niemal Rosja śmiała się z bohaterów „Martwych dusz” Gogola. Tylko Puszkin, który ponoć sam zainspirował Gogola do napisania tej powieści, po jej przeczytaniu stwierdził: to jest bardzo smutna książka. Podobne wrażenia wywołał u mnie budzący powszechną wesołość filmik relacjonujący wigilijny poczęstunek w Radomiu.
Mnożą się analizy fenomenu radomskiego – niezwykłej popularności filmiku pokazującego ludzi zachłannie sięgających po darmowe napoje podczas miejskiej wigilii. Psycholog w Gazecie Wyborczej tłumaczy dlaczego ludzie się tak niestosownie zachowują, zaś Michał Mańkowski w NaTemat wyjaśnia, co takiego specyficznego jest w Radomiu, że jego mieszkańcy budzą śmieszność i politowanie. Dla mnie znacznie bardziej interesujące jest, dlaczego ci spoza Radomia tak wesoło się śmiali z filmiku o wigilijnym poczęstunku, dlaczego ich to bawiło? I wydaje mi się, że to jest śmiech zakompleksionych ludzi, których nic tak nie cieszy, jak porażka innych biedaków.
Pamiętam, jak piętnując ponury i prowincjonalny charakter nocnego życia stolicy, Lucjan Kydryński powtarzał: Warszawa Radomiem Europy! Pewnie miał rację, a powstanie w stolicy klubów wypełnionych modną muzyką i światłem laserowym niczego nie zmieniło – nadal jesteśmy narodem o mentalności prowincjonalnej, co znajduje odzwierciedlenie w kulturze masowej, polityce, życiu społecznym. Jednym z najbardziej uciążliwych rysów tego prowincjonalizmu jest głębokie zakompleksienie. Najmniej znaleźć go można pośród ludzi mieszkających na wsi, najwięcej zaś pośród tych, co to im się udało wyrwać ze wsi do miasta, albo nawet do samej Irlandii. Tam kupują sobie białe adidaski i koszulki polo, które noszone być muszą koniecznie z kołnierzykiem postawionym na sztorc. Jeszcze tylko żel na główkę i efekt gotowy: europejczyk!Entuzjastycznie przyswajany slang korporacyjny, obchodzenie Halloween, wczasy w egzotycznym kraju – wszystko to tworzy nową, jakże pożądaną tożsamość. Ale starczy filmik z Radomia, by ujawnić prostaczą mentalność, maniery parobka. To tak, jakby już umieli zachowywać się należycie podczas przyjęcia, ale wystarczy, że ktoś się potknie albo wdepnie w psie gówno, a spontaniczny rechot ujawni prymitywizm ćwoka. I nie chodzi o zastrzeżenia co do etykiety, ale wrażliwości: niezręczność bywa zabawna, ale bieda czy upokorzenie bawi tylko... no właśnie, kogo? Nie szydzę z awansu społecznego, ale boleję, że pomimo niego tak trudno jest wyleczyć się ze wstydu własnego pochodzenia.
Nie mam ochoty wdawać się w polemikę, na ile biedni byli ludzie sięgający po darmowe napoje. Z pewnością biedni są ci, których taka scena śmieszy.