Mój przyjaciel napisał wkrótce po ogłoszeniu decyzji o emerytowaniu ks. Lemańskiego, że planuje dokonać apostazji, i że ten krok traktuje jak rzucenie legitymacji partyjnej. Wcale mi się nie wydaje, by to porównanie było nieuzasadnione. I nie chodzi mi w tym momencie o podobieństwa pomiędzy KK a PZPR. Chodzi mi postawę ludzi przyzwoitych, którzy byli wszak i w partii, i w kościele.
Z tym rzucaniem legitymacji partyjnej to nigdy nie chodziło o to, kto ma rację w tym czy innym sporze ideologicznym. Zawsze chodziło o to samo: ile ludzie byli w stanie wytrzymać; pod czym się podpisać; co autoryzować własnym nazwiskiem. Było kilka przełomowych momentów, w których kolejni przyzwoici ludzie odchodzili z PZPR. Dla jednych tym momentem był poznański czerwiec '56, dla innych marzec '68 roku, dla kolejnych wybrzeże '70, wreszcie Radom '76. Ostatni chyba przyzwoici ludzie rzucili legitymacje PZPR po wybuchu Stanu Wojennego. Za każdym razem mechanizm był ten sam – towarzysze na górze wykręcali takie kurewstwo, którego ludzie przyzwoici nie byli w stanie zdzierżyć. Nie miało to zwykle nic wspólnego z doktryną czy ideologią, a zwykłą ludzką przyzwoitością.
Nie myślę sugerować, by decyzje abp. Hosera zasługiwały na taką samą ocenę moralną, jak strzelanie do robotników – to byłby absurd. Twierdzę jednak, że rodzić mogą dokładnie takie same skutki. Ludzie tkwiący w PZPR dla osobistej wygody i korzyści nie zawracali sobie głowy losem więźnia Kuronia. Ludzie tkwiący w kościele dla tradycyjnej oprawy imrez rodzinnych nie przejmą się losem emeryta Lemańskiego. Ale, choć samych biskupów fakt ten może szokować, zarówno w PZPR, jak i Kościele Katolickim byli i są ludzie przyzwoici. Choć nie oni stanowili/stanowią trzon obu organizacji, to trudno sobie poradzić zupełnie bez ich udziału. Im nazbyt trudno było klaskać po przemówieniach zapewniających o jedności partii, im trudno będzie odezwać się, kiedy w gronie znajomych poruszona będzie kwestia ks. Lemańskiego. A miejmy nadzieję, że poruszana będzie...
Studiowanie żywotów wielkich mężów Kościoła ma tę zaletę, że można podpatrzyć zachowania godne, mądre i szlachetne. Na przykład taki prymas Wyszyński, choć nie zawsze zachowywał się pięknie i mądrze, to wyznaczył sobie granicę ustępstw, na które był w stanie przystać. I kiedy dalsze funkcjonowanie w pewnym układzie wymagałoby od niego przekroczenia tych granic, odpowiadał: non possumus! Po prostu nie mógł się nagiąć do pewnych kompromisów moralnych. ...I się nie nagiął!
Było by aktem zupełnego braku skromności sugerować, że przypominam formatem ks. prymasa Wyszyńskiego. Ale nie wzorować się na nim, to byłby grzech zaniechania :-) Dlatego myślę odwiedzić niebawem kościół w którym (chyba nieco pochopnie) udzielono mi chrztu świętego. Zamierzam dokonać tam skromnego, być może nawet teatralnego gestu odmowy uczestniczenia w pewnym układzie, który mnie coraz bardziej brzydzi.