Narodowcy mają układ z władzami miasta, dzięki któremu policja nie wkracza na teren, na którym narodowcy przechowują niebezpieczne materiały szykowane na demonstracje!
O wszystkim dowiedziałem się dzięki uważnej lekturze Gazety Wyborczej, a raczej jej internetowego wydania Gazeta.pl. Przeczytałem na tym portalu doniesienie dotyczące zaniechania podczas interwencji policji w miejscu, z którego narodowcy rzucali podczas ostatniego marszu butelki z benzyną. Wedle relacji Gazeta.pl było tak:
Podczas manifestacji 11 listopada, z dachu pewnego warszawskiego budynku narodowcy rzucali butelki z benzyną, czemu sami narodowcy nie przeczą. Otóż wczoraj policja dostała zgłoszenie, że na tym dachu (nota bene jest to dach siedziby ONR) mogą się znajdować butelki z benzyną szykowane na piątkową demonstrację antyfaszystowską.
„Dostaliśmy informację, że na dachu budynku przy ul. ... mogą znajdować się butelki z niebezpiecznymi substancjami. Dlatego zdecydowaliśmy się to sprawdzić. Poprosiliśmy o pomoc straż pożarną” - wyjaśnił st. asp. Mariusz Mrozek, rzecznik Komendy Stołecznej Policji.”
Kiedy pod siedzibę ONR podjechali strażacy i policja, narodowcy odmówili wstępu policjantom. Jeden z narodowców wyjaśnił: „Mamy taki układ z miastem, że policja nie wchodzi na nasz teren bez potrzeby i teraz nasi przedstawiciele o tym z nimi rozmawiają.”
Narodowcy nie wpuścili policjantów, a ci – pomimo doniesienia o butelkach z benzyną na dachu, z którego kilka dni temu takie butelki rzucano – nie zdecydowali się na żadną interwencję. Być może rzeczywiście władze miasta zawarły jakąś nieformalną umowę z liderami faszystów. Strażacy, pozbawieni asysty policji, nie zdecydowali się na skontrolowanie lokalu, a jedynie za pomocą podnośnika dostali się na dach. Kiedy ostatecznie się na nim znaleźli, butelek z benzyną już nie było.
Powyżej zamieszczone informacje są całkowicie prawdziwe, poza tą jedną, że w rzeczywistości nieudana interwencja miała miejsce w squacie Przychodnia, a nie siedzibie ONR. Reszta się zgadza. Rzeczywiście wczoraj, wczesnym popołudniem policja dostała zawiadomienie, że na dachu squatu z którego 11 listopada rzucano koktajle Mołotowa, być może wciąż znajdują się butelki z benzyną. Zważywszy, że za kilka godzin miała pod tym budynkiem odbyć się demonstracja antyfaszystowska – zgłoszenie nie można było zbagatelizować. Przybyłych policjantów Squatersi nie wpuścili do budynku, a strażacy musieli dostać się na dach podnośnikiem. Jedna z mieszkanek squatu poinformowała dziennikarza Gazety o „układzie z miastem”, na mocy którego „policjanci nie wchodzą na nasz teren bez potrzeby”. Tu znajdziecie relację Gazeta.pl
Dziennikarze Gazety podali te informacje bez jakiegokolwiek komentarza. Nie dziwili się sytuacji, gdy ktoś nie wpuszcza policji do lokalu, który użytkuje zresztą bezprawnie, i powołuje się na „układ z miastem”. Nie dziwili się, że policja zrezygnowała z interwencji, w sytuacji uzasadnionego podejrzenia przechowywania niebezpiecznych substancji. Nie zapytali rzecznika policji o nieformalne porozumienie ze squatersami. Zastanawiające. Bo gdyby policjanci odstąpili kontroli lokalu zajmowanego przez faszystów, powołujących się przy tej okazji na układ z miastem, Gazeta rozpętałaby histerię, i domagała dymisji prezydenta miasta, szefa policji i ministra spraw wewnętrznych.
Pomimo całej sympatii dla młodzieży zamieszkującej squaty, sądzę że w demokratycznym państwie prawa, o którego obronę przed faszystami tak dzielnie walczy GW, standardy poszanowania prawa i bezpieczeństwa obowiązują wszystkich. Bardzo chętnie poznałbym zdanie rzecznika policji, jak to jest z wchodzeniem do lokalu, co do którego istnieje uzasadnione podejrzenie przechowywania niebezpiecznych substancji. Czy rzeczywiście policja nie wchodzi, jeśli lokator nie wpuszcza? Czy policja rzeczywiście respektuje jeakieś nieformalne porozumienie za squatersami? Bardzo chętnie poznałbym zdanie dziennikarzy Gazety, czy squatersom wolno rzucać koktajle mołotowa, przechowywać je w zajmowanym lokalu, i nie wpuszczać do tego lokalu policji powołując się na układ z miastem. ...Ale chyba zdanie Gazety w tej kwestii już znam.
Nie próbuję, broń Boże, porównywać neofaszystów i squatersów. Neofaszystami się brzydzę, a squatersów nawet lubię – choć jestem zatroskany ich socjopatycznymi przypadłościami. O ile jednak ja mogę zupełnie inaczej traktować obie grupy, o tyle policja wina wszystkich traktować tak samo.