Już parę razy szokujące okładki pism wywoływały medialne awantury, a nawet procesy sądowe. Najbardziej boję się, że okładka najnowszego wydania „Do Rzeczy Historia” nic takiego nie wywoła...
Nie wiem, co jest w środku tego pisma, nie podejmuję zatem dyskusji z podsumowaniem dekolonizacji jako „klęski czarnego człowieka”. Chociaż mimochodem wspomnę, że takie podsumowanie wydaje mi się dość idiotyczne. Po pierwsze bowiem, jeśli przyjąć, że państwa postkolonialne radzą sobie słabo, to czy istotnie jest to wina tylko tych państw, a nie kolonizatorów? Po drugie zaś, czy wskazując autorów klęski należy posługiwać się kluczem rasowym. Czarnym człowiekiem jest nie tylko prezydent Demokratycznej Republiki Konga, ale i prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki.
...Ale rozpędzam się zupełnie niepotrzebnie, bo okładka nie powinna zachęcać do dyskusji historycznej czy politycznej, ale do tego, by gadzinówkę z taką ochydną okładką wyrzucić do kosza.
Polska prawica nauczyła się wiele od czasów przedwojennych, bo zrezygnowała z publikowania na okładkach swych pism karykatur Żydów z nieodłącznym rekwizytem pieniędzy. Najwyraźniej jednak prawica nie zrezygnowała mentalnie z rasizmu, a nabyła jedynie pewną ostrożność w kwestii antysemiciej. Okładka najnowszego magazynu „Do Rzeczy Historia” pokazuje to dowodnie.
Na okładce lutowego magazynu "Do Rzeczy Historia" widzimy czarnego żołnierza siedzącego na stosie czaszek ludzkich, w jednej ręce trzymającego karabin, w drugiej zaś kość (ludzką?) ze strzępem mięsa. Czarny żołnierz jest dziki i groźny – w sam raz taki, jak wyobrażają sobie czarnoskórych kibole Jagiellonii Białystok.
Kiedy ktoś robi okładkę z Tomaszem Lisem w mundurze gestapowca, to jest to obrzydliwe, ale tak naprawdę społeczeństwo dość dobrze wie, że Tomasz Lis funkcjonariuszem gestapo nie jest. Groza polega na tym, iż spora część polskiego społeczeństwa naprawdę uważa ludzi o czarnym kolorze skóry za dzikich i groźnych, a to jest bardzo poważny problem. Kiedy zatem pismo o ambicjach magazynu historycznego publikuje wizerunek powielający i podsycający najgorsze rasistowskie stereotypy, to uważam to za śmiertelnie poważną sprawę, stokroć ważniejszą niż zohydzanie jakiegoś konkretnie polityka, czy dziennikarza. Nie wiem kto powienien się tym zająć, ale z pewnością wydawca Do Rzeczy, za tę swoją haniebną okładkę powinien ponieść srogą karę. Karę za przestępstwo popełnione z premedytacją, bo nikt kto szykuje wydanie magazynu historycznego o dekolonizacji, nie może twierdzić, że nie jest świadomy istnienia rasizmu. Nikt kto deklaruje odpowiedzialność za kształtowanie opinii Polaków nie może twierdzić, że powielanie rasistowskich stereotypów nie jest społecznie groźne.
Nie chcę wywoływać pyskówek ze środowiskiem prawicowym, zresztą wątpię bym był przez to środowisko traktowany jako poważny partner. Zresztą, teraz najodpowiedniejszym partenerem do kontaktu z wydawcą „Do Rzeczy Historia” powinien być prokurator. A my, zwykli czytelnicy nie bierzmy tego rasistowskiego szmatławca do ręki.