proboszcz parafii Narodzenia Pańskiego w Jasienicy
Dyskusja z Kościołem i dyskusja w Kościele są z zasady niezwykle trudne. Kościół jako instytucja z wielowiekowymi tradycjami nauczył się funkcjonować w sposób określony przez niektórych regułą - „kościelne młyny mielą powoli”. O jedno słowo toczyły się batalie na wielu synodach, soborach, w ciągnących się dziesiątkami lat dysputach. Cyzelowano teologiczne sformułowania pochylając się nad każdym terminem, spójnikiem, a nawet przecinkiem. Czasem życia całego pokolenia nie starczało, by jakąś sprawę doprowadzić do definitywnego rozstrzygnięcia. Niektórych wynoszono na ołtarze kilka wieków po ich śmierci, innych po podobnym okresie pośmiertnie rehabilitowano. Słynna modlitwa z prośbą o przebaczenie win Kościoła, wypowiedziana przez Jana Pawła II, miała w Kościele tyluż zwolenników co przeciwników. Może te proporcje wyglądały inaczej, ale warto kultywować opinię, a może złudzenie, że ludzi, gotowych uznać swe winy w Kościele i pokutować za nie, jest niemało.
Na naszych oczach świat przyspieszył, i to w sposób, który dla wielu jest trudny do zaakceptowania. To co tajne staje się powszechnie wiadome. To, o czym dyskutowali specjaliści za zamkniętymi drzwiami, jest dziś szeroko komentowane nie tylko na uniwersytetach, ale i w pubach, tabloidach, kabaretach i na wiecach. Te tendencje, procesy i zjawiska nie znają tabu, depcą ludzką wrażliwość, nie szanują intymności, przełamują konwenanse, nie zatrzymują się przed żadnym ograniczeniem. To dotyczy również Kościoła i tego wszystkiego, co się w Kościele i wokół Niego dzieje. Można oczywiście udawać, że nic się nie zmieniło i funkcjonować powielając przedwojenne, czy też przedsoborowe wzorce . Można próbować dotrzymać kroku przemianom dotykającym wszystkie dziedziny życia i nie zostawać w tyle. Można też zamknąć się w hermetycznej twierdzy i próbować przeczekać. Nie znam dobrego rozwiązania. A w Kościele dostrzegam zachowania charakterystyczne dla każdego z wymienionych. Świat się zmienia, zmieniają się ludzie żyjący w tym świecie, powinien się więc zmieniać również Kościół, który bez ludzi nie istnieje. Jaką drogą powinien podążyć Kościół, by nie zamienił się w muzeum, w elitarny klub dla poszukujących duchowej doskonałości albo w sprawną instytucję charytatywną?
Czytałem sprawozdania z pielgrzymek papieża Benedykta do Czech, Niemiec, Wielkiej Brytanii. Studiowałem list tegoż papieża do Kościoła w Irlandii. To pełne utrudzenia kroczenie pośród ruchomych piasków współczesności w poszukiwaniu owiec, które poszły w siną dal. Jeśli ci ludzie odchodzą od Kościoła ponieważ coś innego ich w tym świecie urzekło, uwiodło, zafascynowało, pociągnęło, to uważam, że owe papieskie poszukiwania mogą się z czasem zakończyć radością spotkania. Jeśli jednak rzesze ongiś wiernych Kościoła odchodzą zranione przez ludzi Kościoła? Jeśli poza rygoryzmem i skostniałą rutyną nie odnajdują w Kościele skarbów pozostawionych w Nim przez Chrystusa? Jeśli na pytania ludzi naszych czasów, na wyzwania współczesności, wobec zagrożeń czyhających na każdym kroku, odpowiedzią Kościoła ma być szemranie mielących monotonnie „młynów kościelnych”, to kolejnym zwierzchnikom Kościoła można będzie nadawać tytuł - syndyka masy upadłościowej.
Przed meczem Czechy – Polska, miejscowa diecezja organizuje akcje ewangelizacyjne wśród kibiców z Czech. Szlachetna inicjatywa, która nawet pośród ludzi Kościoła w naszym kraju odbierana jest niejednoznacznie. Bo co się stanie, jeśli sprawy przyjmą inny obrót? Co się stanie, jeśli to kibice z Czech zafascynują kibiców z Polski życiem pełnym radości bez Boga, życiem szczęśliwym bez Kościoła? Może więc czym prędzej należałoby oddzielić jednych od drugich policyjnym kordonem?