proboszcz parafii Narodzenia Pańskiego w Jasienicy
Gdy Józef Glemp obejmował archidiecezję warszawską, ja stawiałem pierwsze kroki po korytarzach seminarium duchownego w Warszawie. Gdy ciemnym wieczorem zawieszonego stanu wojennego witał papieża w katedrze warszawskiej pośród wypełniających ją księży, stałem na katedralnym chórze pośród seminaryjnej scholi. Gdy udzielał mi święceń kapłańskich, czekałem w kolejce do katedry, bo było nas tak wielu, że uroczystość odbywała się na dwie zmiany, rano i po południu.
Wiele było takich sytuacji, w których widziałem, słyszałem i z których zapamiętałem Prymasa Glempa. Nie miały te sytuacje nic z elitarności i ekskluzywności dostępnych gronu najbliższych współpracowników. Byłem jednym z milionów wiernych, jednym z wielu tysięcy kleryków, wreszcie jednym z bardzo licznych księży Kościoła, w którym posługiwał Ksiądz Prymas. Były sprawy, w których się z Prymasem nie zgadzałem. Były takie, za które podziwiałem Prymasa Glempa. Było wreszcie całe mnóstwo takich, o których nie wiedziałem nic, a nic, tak jak większość spośród nas.
Ale zachowam w szczególnej pamięci te nieliczne wspomnienia, które są tylko moje i nimi, wobec śmierci Prymasa, chciałbym się teraz podzielić. Od dwóch lat byłem księdzem. Pełniłem obowiązki wikariusza i katechety w podwarszawskim Milanówku. Napisałem do Prymasa Polski, mojego biskupa, list z prośba o pozwolenie na wyjazd do ZSRR, by pomagać tamtemu Kościołowi. Nie liczyłem na osobistą odpowiedź. Dwie centralne diecezje w Polsce, przewodzenie Episkopatowi, obowiązki kardynalskie, rozmowy z władzami państwowymi, dziesiątki, a może nawet setki decyzji, które Ksiądz Prymas podejmował każdego dnia. Jakież było moje zdziwienie i radość, gdy już po kilku dniach otrzymałem odręcznie napisany list od Księdza Prymasa. List pełen ojcowskiego ciepła i biskupiej rozwagi.
Potem w podobny sposób zadziwił mnie jeszcze niejednokrotnie. Wspomnę tylko jedno z tych zadziwień. Od kilku już lat byłem wtedy na misjach. Rozpadał się ZSRR. Powstawały niezależne państwa. W Polsce religia wracała do szkół. Wojska sowieckie opuszczały koszary w naszym kraju. Z placówki misyjnej znów napisałem do mojego biskupa. I tym razem nie przyszło mi długo czekać na odpowiedź.
Odpisał. Co więcej, w liście od Prymasa Glempa było zaproszenie do jego siedziby. Gdy po kilku miesiącach przyjechałem na kilka dni do Polski, Ksiądz Prymas przyjął mnie na ul. Miodową i w ciepłej ojcowskiej rozmowie zadał pytanie, które zapamiętam do końca moich dni – „Powiedz mi, czy ty masz tam z czego żyć?” To nie były tylko słowa. To była prawdziwa troska o swojego księdza. Biskupi, uczcie się od śp. kardynała Glempa.