proboszcz parafii Narodzenia Pańskiego w Jasienicy
W tych dniach wspominamy wydarzenia sprzed siedemdziesięciu lat. Na ulicach Warszawy Żydzi stawili zbrojny opór hitlerowcom. Czas był dla Żydów jak zwykle niedobry. Ogromna większość Żydów z warszawskiego getta wyjechała już pociągami do Treblinki. Wagon za wagonem, dzień za dniem, odwoziły ich pociągi na bocznicę za sosnowym lasem, w sąsiedztwo mazowieckich pól i wiosek. Za kilka miesięcy i tam, w Treblince, garstka jeszcze niezamordowanych podpali obóz i rzuci się do gardeł swoim oprawcom. I tu w Warszawie, i tam w Treblince, i w Sobiborze zaskoczą wszystkich swoją determinacją i heroizmem. Przecież to nie mogło się powieść. Przecież nie mieli najmniejszych szans. Trzecia Rzesza podkutymi butami deptała narody Europy i militarna potęga stawiała czoła antyhitlerowskiej koalicji. Za murem getta warszawiacy świętowali Wielkanoc. W zbudowanych pod ziemią bunkrach zgromadzili Żydzi nikłe zapasy broni i amunicji. Nie pozwolili zagnać się do wagonów, lecz stawili opór. Nie wybiegli z zaciśniętymi pięściami naprzeciw uzbrojonym, by zginąć z honorem. Oni walczyli wiele długich dni i nocy. Od pozostałej części miasta oddzielał ich mur, i niezrozumienie, i obojętność, i szerzone całymi dziesięcioleciami uprzedzenia, i strach, i…
Jeden z ostatnich żyjących jeszcze powstańców wspomniał, że po wielu dniach walki żyła jeszcze większość bojowców. Wysyłali na drugą stronę muru prośby o pomoc, o ratunek, o ewakuację. Nie usłyszeli odpowiedzi. Ginęli więc śmiercią męczenników, choć dowiedli, że gotowi są ginąć w walce ze wspólnym przecież wrogiem. Symcha Ratajzer - Rotem był najważniejszym uczestnikiem tegorocznych uroczystości rocznicowych. Gdy jego imię i pseudonim padły w Teatrze Wielkim, wszyscy zgromadzeni na sali wstali, by okazać mu swój szacunek. Podobnie było na placu przed pomnikiem Bohaterów Getta. „Kazik” przez długie lata milczał. Teraz wypowiadał twarde słowa. Słowa, które były i relacją, i oskarżeniem, i apelem do obecnych i do potomnych.
Byli na uroczystościach obaj biskupi warszawscy. Zarządzili, by w najbliższą niedzielę katolicy wspomnieli na modlitwie ofiary Holokaustu i powstańców getta. Kardynał Nycz zarządził nawet, by o godzinie dziesiątej 19 kwietnia w warszawskich kościołach uderzono w dzwony. Zgromadzeni przed pomnikiem nasłuchiwaliśmy dźwięku tych dzwonów, ale może z racji na to, że wiatr był przeciwny, ich dźwięk jakoś do uczestników uroczystości nie dotarł. Za to cudownie zabrzmiała jednogłośna modlitwa katolickiego biskupa, prawosławnego hierarchy, protestanckiego pastora i naczelnego rabina Polski. Nie ustępowali sobie miejsca, nie modlili się naprzemiennie, ale wspólnie razem zanosili do Boga Psalm 130.
Byli na uroczystości kombatanci żydowscy i AK-owcy z biało-czerwonymi opaskami na ramieniu. Byli parlamentarzyści i przedstawicielki Forum Kobiet Polskich. Byli mieszkańcy Warszawy, młodzież. Było nas naprawdę wielu. Brakowało nam na tym miejscu Marka Edelmana, który przez całe dziesięciolecia był kustoszem pamięci o tym powstaniu. A właściwie to był z nami, bo jego imię wymieniano niejednokrotnie, podobnie jak imiona Mordechaja Anielewicza, Cywii Lebetkin, Mosze Rubina, Ryśka Maselmana, Tosi Altman, Abraszy Bluma i tylu, tylu innych . Uczestnicy uroczystości poszli śladem Marka Edelmana na Umschlagplatz. A na piersi i w rękach mieli żółte żonkile.