proboszcz parafii Narodzenia Pańskiego w Jasienicy
Szanowna Pani Agnieszko.
Przeczytałem o Pani zamiarze wystąpienia z Kościoła w reakcji na publiczne wypowiedzi i ostatni dokument na temat wyzwań bioetycznych, wydany przez naszych biskupów. Opowiedziała Pani przy okazji, że wychowała się w katolickiej rodzinie i że chrześcijańskie wartości są jej bliskie. Czy więc warto rezygnować z tego, co sama uznaje Pani za wartościowe, istotne, ważne, na skutek słów, tych wypowiedzianych i tych zapisanych przez innych ludzi należących do tegoż Kościoła? Nawet jeśli ci ludzie noszą odmienne od Pani stroje, głoszą poglądy odbiegające od pani poglądów, zdobyli naukowe tytuły i uważają się za autorytety, czy warto z ich powodu decydować się na tak istotny krok?
W tym Kościele są miliony ludzi tak różnych w swoich przekonaniach, postawach i ocenach, że konia z rzędem temu, kto zdołałby tę różnorodność choćby oszacować. Myśli Pani, że ci wierni, którzy nie wypowiedzieli się głośno po publikacji tego dokumentu, podpisaliby się pod nim oburącz? Bardzo wielu wiernym nie odpowiada ani nieznoszący sprzeciwu ton tego dokumentu, ani sformułowane tam żądania, ani używane w tej sprawie słownictwo. Groźby skierowane do polityków stanowiących prawo, oskarżenia wobec lekarzy i rodziców decydujących się na skorzystanie z tej procedury i inwektywy wobec osób poczętych tą drogą, jakie pojawiły się w związku z tym dokumentem, poruszyły nie tylko Panią, ale, proszę mi wierzyć, bardzo wielu wiernych tego Kościoła. Co więcej, ogromna większość nie przeczytała, z różnych zresztą przyczyn, i zapewne nigdy nie przeczyta tego dokumentu.
Uczestniczyłem ostatnio w spotkaniu z wybitnym katolickim intelektualistą. Wspominając wyżej wymieniony dokument KEP, zaznaczył, że do tej pory zapoznał się z nim tylko pobieżnie, ale ocenia go bardzo pozytywnie. Jeśli taki człowiek nie przebrnął przez meandry tego listu, to co mówić o milionach wiernych w naszym kraju? Czy ci prości wierni, którzy według badań socjologicznych na co dzień stosują jakąś formę antykoncepcji i popierają stosowanie procedury „in vitro”, przeczytają ten tekst, zrozumieją jego treść i dadzą się porwać zawartej w nim argumentacji?
Jest takie wewnątrzkościelne powiedzenie - „dłużej klasztora niż przeora”. Przeorzy, biskupi, proboszczowie, a nawet papieże, i ci wybitni, i ci pomyleni - odchodzą, a Kościół trwa. Ani się Pani obejrzy, jak biskup Hoser, który swoimi wypowiedziami tak Pani zalazł za skórę, przejdzie na emeryturę. Przekona się Pani, że komisja bioetyczna przemówi wtedy innym głosem. Bo przecież dobrze wiemy, że to nie tylko sprawa argumentów, norm i przekonań, ale używanego słownictwa, rozbudzanych emocji i podkręcanej atmosfery.
Zgadzam się z Pani przeświadczeniem, że gdyby biskup Hoser był w naszym kraju premierem, zabroniłby, jak nic, stosowania procedury „in vitro”. Ale premierem nie jest i wiele wskazuje na to, że nie będzie. A czy obecny premier da się przekonać argumentami zapisanymi we wspomnianym dokumencie albo też czy przestraszy się gróźb ze strony Kościoła, i taki zakaz wprowadzi? Osobiście wątpię, ale przekonamy się z czasem.
Wszystko się zmienia. Wiedza o człowieku, rozwój procedur medycznych, wyrafinowana technika i nowe technologie zmieniają się w takim tempie, że niektóre wypowiedzi doktorów Kościoła, synodów, papieży, a nawet świętych, na temat człowieka, budzą dziś nasze zażenowanie i zawstydzenie. Taka była ich wiedza w tamtych czasach. Jaka będzie wiedza na te tematy za dwadzieścia lat, jaka za pół wieku, a jaka za wiek? Sam z niecierpliwością czekam, aż w tej sprawie wypowie się papież Franciszek. Jakoś jestem spokojny, że nie usłyszymy z jego ust równie piętnujących i obraźliwych wypowiedzi jak te autorstwa niektórych przedstawicieli Kościoła w Polsce. Tak niestety bywa, gdy w jakiejś trudnej kwestii ktoś próbuje wypowiedzieć się jako pierwszy. Zdarza się, że ktoś taki powie słowa, które jak ta nieszczęsna „bruzda dotykowa”, będą i samemu autorowi, i, co gorsze, nam wszystkim, towarzyszyć jeszcze bardzo, bardzo długo.
Wszyscy, i ci wierzący, i niewierzący, stajemy przed dylematami etycznymi i oczekujemy pomocy w ich rozwiązywaniu. Autorzy wspomnianego dokumentu dostrzegają jako atak współczesnego relatywizmu to, że ludzie domagają się od Kościoła uzasadnienia znaczenia takich pojęć jak „godność, życie, zdrowie i człowieczeństwo”. Bulwersuje ich również, że współczesny świat oczekuje od Kościoła dyskusji na temat „mocy zobowiązującej podstawowych zasad moralnych”. Tak, to absolutnie prawda.
Dziś ludziom nie wystarczy zabronić, zagrozić, przerazić, skodyfikować i spenalizować. Dziś ludzie pytają – dlaczego? A Kościół będzie stanowił dla nich autorytet, jeśli te pytania, wątpliwości i niepokoje współczesnego świata potraktuje z uwagą, z szacunkiem i naukową rzetelnością. Dlaczego nie możemy stać się obserwatorami debat z udziałem Kościoła na te ważne dla tak wielu tematy? Debat, w których prawdziwi specjaliści mogliby odpowiedzieć na pytania, zastrzeżenia, zarzuty. Opowiedzieć nam o realnych kryteriach, zagrożeniach i perspektywach. Może usłyszelibyśmy, jak rozwiązano te kwestie w innych krajach, w obrębie innych systemów religijnych, przy innych założeniach antropologicznych.
Dziś niełatwo o proste odpowiedzi na trudne pytania dotyczące dylematów współczesności. Właśnie dlatego warto wspólnie poszukiwać takich uargumentowanych, przekonujących, możliwych do zrozumienia i do zaakceptowania rozwiązań. Wierzę, że również w Kościele jest miejsce na takie rozmowy, na takie dysputy, na takie poszukiwania.
Niech Pani nie odchodzi. Kościół z odejściem choćby jednego wiernego staje się uboższy. Tego braku nikt i nic nie będzie w stanie zrekompensować. Ma Pani w Kościele swoje miejsce i niech się Pani nie pozwoli z tego miejsca wypchnąć. Niech się Pani nie da sprowokować do decyzji, która nikomu, nic dobrego nie przyniesie. Kto wie, może dzięki Pani i jej dalszej przynależności do Kościoła i inni poczują się w tym Kościele potrzebni i u siebie.