Pewien człowiek miał dwóch synów. Młodszy z nich rzekł do ojca: Ojcze, daj mi część majątku, która na mnie przypada. Podzielił więc majątek między nich. Niedługo potem młodszy syn zabrawszy wszystko, odjechał w dalekie strony /por. Łk 15,11-13/
proboszcz parafii Narodzenia Pańskiego w Jasienicy
Opowiadając tę przypowieść Jezus nie precyzuje przyczyny, która sprawiła, że ów młodszy syn opuścił dom rodzinny i wyruszył w dalekie strony. My ze swej strony dobrze wiemy, że takich przyczyn może być, i bywa niestety, bardzo wiele i że wolni ludzie niejednokrotnie opuszczają dom rodzinny, a ich decyzja nie ma z wolnością nic wspólnego. Idź, dokąd chcesz - mówi słowami lub bez słów domowy oprawca. Ofiara długo kuli się w sobie, przyjmuje kolejne razy, ociera łzy, leczy niezabliźnione rany, by wreszcie odejść. Czy to wolny wybór? Wszak można było odejść już dawno.
To nic, że nie było dokąd. Czasem owe dalekie strony to ławka na dworcu, czasem kamienna nisza pod mostem, ale bywa niestety, że to odejście wiedzie na konar drzewa w pobliskim parku. Ktoś inny odchodzi, bo chce zerwać z rodzinną tradycją, która jakże często bywa wpajaniem, kształtowaniem i kultywowaniem wzorców najgorszych z możliwych. Co z tego, że na pożegnanie usłyszy – bez nas jesteś nikim. Co z tego, że zabiera z tego rodzinnego domu nie przysługującą mu część majątku, ale brzemię genetycznych, kulturowych i religijnych obciążeń. Że chciałby to dziedzictwo zedrzeć z siebie, zmyć, zostawić gdzieś przy drodze, ale czuje po latach, że ciągle dźwiga je na sobie i w sobie niczym fatum. Jeszcze ktoś inny odchodzi, żegnany łzami i żegna się z domownikami wylewając morze łez. Odchodzi, bo uznali razem, on i domownicy, że tak będzie lepiej dla wszystkich.
Tych powodów i sposobów odchodzenia jest tak wiele, że aż strach pisać o niektórych z nich, by nie być posądzonym o wybiórczość, o kierowaną jakąś ideologią stronniczość, o zbytni optymizm lub wręcz przeciwnie. Ważne jest by pamiętać, że każde odejście jest inne, zupełnie inne. Różni jesteśmy, różne domy rodzinne opuszczamy, różne dalekie strony nas pociągają, albo – przerażają. Różne, jakże bardzo różne losy stają się naszym udziałem po takim odejściu. Sukces, nowy początek, tryumf spotkania z nieznanym, ale jakże często sromotna klęska, raptowny albo powolny upadek, odejście tak daleko, że sami uznajemy tę dal za nicość, przepaść, otchłań zapomnienia. Niektórym dane jest powrócić. Nielicznych oczekują zapłakane oczy i otwarte ramiona domowników. Często jednak nie ma ani dokąd, ani tym bardziej do kogo wracać.
W efekcie ostatnich związanych ze mną wydarzeń na forach internetowych i w komentarzach pojawiły się również głosy zapowiadające odejście niektórych z Kościoła. Różni moi znajomi wydzwaniali do mnie i pisali listy, bym tych odchodzących zatrzymał. Wierzę, że pisali i dzwonili z zatroskania o los tych odchodzących. Kto czytał choćby niektóre z moich tekstów wie, że ani nikogo z Kościoła nie wypędzałem, ani nie radziłem nikomu, by dla swojego dobra poszedł sobie, gdzie go serce i oczy poniosą. Sam przypominałem, że choć czuję ogromną presję ze strony niektórych domowników Kościoła, bym wreszcie zrzucił sutannę i odszedł, to uchwyciłem się progu ojcowskiego domu i choć mnie depcą i wylewają kolejne wiadra pomyj, nie zamierzam odchodzić. Ale innych odchodzących rozumiem. Szanuję wasz wybór, waszą decyzję, waszą determinację. Rozumiem, albo raczej staram się zrozumieć wasz ból, zniechęcenie, rezygnację, nieufność, obrzydzenie, strach, a nawet przerażenie...
Jeśli miłosierny ojciec w Jezusowej przypowieści nie zatrzymywał odchodzącego w dal umiłowanego przecież syna, to czyż ja mam prawo rzucać się niczym Rejtan i zagradzać drogę komukolwiek ze zdecydowanych, by odejść? Nie, nie zrobię tego. Nie będę was namawiał, byście nie odchodzili z tego Kościoła, który widzicie, o którym słyszycie i który wielu z was gorszy, przeraża i zniechęca. Ale bądźcie pewni, że przy tym progu ojcowskiego domu będę na was czekał. Jeśliby was w domu Ojca zabrakło, poproszę, by pozwolił mi wyjść was poszukać na bezdrożach ludzkich losów, po których wszyscy się błąkamy. I ci, którzy odchodzą, i ci, którzy rozsiedli się już wygodnie za stołem, i ci, którzy kalkulują, jak by tu życie sobie ułożyć sprzedając wejściówki. Nie obawiajcie się, nie będę was namawiał do powrotu. Raczej opowiem wam o domu Ojca, w którym czekają na was z otwartymi rękami. O domu, w którym jest mieszkań wiele. O domu, w którym Ojciec ma dla was pierścień na rękę i nowe sandały na wasze nogi. Wierzę głęboko, że nawet odchodząc bardzo daleko, ciągle jesteście bardzo blisko ojcowskiego domu. Domu, w którym po życiowych wędrówkach, pomyłkach, zranieniach i odkryciach będziemy mogli wreszcie wszyscy odpocząć.