proboszcz parafii Narodzenia Pańskiego w Jasienicy
„Marto, Marto, troszczysz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba mało albo tylko jednego.” / Łk 10,41-42 /
Pośród chylących się ku ziemi, krytych strzechą lub eternitem chat, w jednej z wiosek mojej białoruskiej parafii, stał dom wsparty na wysokim kamiennym podpiwniczeniu. Dach miał wysoki i spadzisty, pokryty blachą. Okna przestronne i wyróżniające się pośród innych w wiosce dużymi taflami szkła. Wszystko to za wysokim ogrodzeniem, jak dom, równie mocno osadzonym na murku starannie wykonanym z otoczaków. Stał wyniosły i dostojny pośród innych, niepodobnych do niego. Wyróżniało ten dom coś jeszcze. Brak firanek w oknach, kwiatów na parapetach, zadbanego ogródka, a nawet dymu z komina. Gospodarz mieszkał w piwnicy i całe dnie, od świtu do nocy, troszczył się o ten dom. Ciągle miał coś do zrobienia. Znosił z pól kamienie, gromadził znalezione przy drodze kawałki metalu, przekładał z miejsca na miejsce schnące od lat deski na podłogi. W pokojach ustawiał pod ścianami kupione i nierozpakowane meble. Od wielu, wielu lat wznosił ten dom dla swojej rodziny. Dom stał się najważniejszy. Zapomniał o wszystkich i o wszystkim. Żona zabrała dzieci i odeszła.
Gdy rozpoczynaliśmy studia seminaryjne, oczy całej diecezji i oczywiście zwłaszcza nasze kleryckie oczy, zwrócone były na rosnący na Bielanach gmach nowego seminarium duchownego. Budynek rósł wielki i przestronny. Ofiary płynęły z całej diecezji. Każdy chciał mieć swoją cegiełkę w tym niezwykłym gmachu. My, klerycy, mieszkaliśmy wtedy po kilku, a nawet po kilkunastu w pokojach seminaryjnych na Krakowskim Przedmieściu. Tłok w kaplicy, w salach wykładowych, w stołówce. W tym samym czasie karmelici próbowali odzyskać budynki seminaryjne skonfiskowane ongiś przez cara po kasacie zakonów. Będzie nowe seminarium na Bielanach, wszyscy odetchniemy pełną piersią; i diecezja, i klerycy, i karmelici. Minęło dwadzieścia lat i już nie ma seminarium na Bielanach. Karmelici nie wrócili do swojego klasztoru na Krakowskim Przedmieściu, a diecezje zdążyły już pobudować zupełnie nowe gmachy seminaryjne. Tylko chętnych, by zamieszkać w seminaryjnych murach, z roku na rok coraz mniej.
Ewangeliczna Marta była osobą ze wszech miar wyjątkową. Wiele wskazuje na to, że to ta sama Marta, której brata Łazarza Jezus przywrócił do życia. Ale to nie Łazarz jest gospodarzem. To Marta przyjęła Jezusa do swego domu. Dziś kobieta poseł, prezydent, czy choćby szef, już nie szokuje. Ale przed dwoma tysiącami lat, czy choćby jeszcze sto lat temu, było to czymś niebywałym. Marta trzyma swój dom twardą ręką. To dom otwarty, gościnny, ale i wymagający tym samym wiele trudu i zaangażowania. Jezus docenia trud, przyjmuje zaproszenie i dostrzega zatroskanie Marty. Dostrzega również to niebezpieczeństwo, którego nie zauważyli budowniczy gmachów seminaryjnych na Bielanach, ów białoruski gospodarz i tylu, tylu innych. Patrz, dla kogo budujesz, dla kogo się trudzisz, dla kogo nie dosypiasz i dla kogo żyjesz. Nawet wtedy, gdy pot zmęczenia zalewa ci oczy, nie trać z oczu tego - co najważniejsze.