proboszcz parafii Narodzenia Pańskiego w Jasienicy
„Któż z was, gdy ma sto owiec, a zgubi jedną z nich, nie zostawia dziewięćdziesięciu dziewięciu na pustyni i nie idzie za zgubioną, aż ją znajdzie?” / Łk 15, 4 /
Przytaczając wypowiedź Jezusa, Ewangelista wyraźnie zdaje się w swojej relacji wskazywać na pasterza, a nie na owcę, która zginęła. To pasterz zgubił owcę powierzoną jego trosce, opiece, jego sercu. W tej przypowieści to nie owca się zagubiła, ale pasterz z jakiejś przyczyny tę owcę utracił. Powodów oczywiście mogło być bardzo wiele i dobrze wiemy, że bywają one najprzeróżniejsze. Ale to nie o nich naucza w tej przypowieści Jezus. Jezus nie szuka przyczyny, nie szuka winnych, choć sprawcę tego zdarzenia wskazuje - to pasterz. W tej przypowieści Jezus się o tę owcę upomina u pasterza. Nie próbuje nas wzruszyć, rozrzewnić i rozczulić opowieścią o biednej owcy, poranionej i uwikłanej w krzaki ciernistych krzewów. Nie snuje opowieści o meandrach duszy zagubionego baranka, który chciałby powrócić, niczym marnotrawny syn, ale jakoś nie ma sił, i śmiałości, że o spełnieniu ustalonych przez kompetentne gremia kościelne kryteriów powrotu nie wspomnę. Tę owcę zgubił pasterz i to on powinien natychmiast wyruszyć na jej poszukiwanie. Nie kalkulując i nie wymawiając się nawałem obowiązków wynikających z pasterskiej troski o pozostałych 99 owiec. Jezus tę krótką przypowieść rozpoczyna retorycznym, zdawać się może, pytaniem – któż z was nie wyruszyłby na poszukiwanie natychmiast? I z zawstydzeniem spuszczamy wzrok, i ręce opadają nam do samej ziemi, i po raz kolejny doświadczamy, jak bardzo Jego myśli górują nam naszymi myślami i jak Jego troska o jednego z tych braci naszych najmniejszych ciągle jeszcze odbiega od naszej, kościelnej, racjonalnej, żeby nie napisać wyrachowanej troski o te owce, które się jeszcze nie rozbiegły jak najdalej od duszpasterzy, których trosce zostały powierzone.
Pytam za Jezusem, kto z nas, kto z was, wyrusza na poszukiwanie tych, których zgubił? Liczymy, zapisujemy, porachowane wstawiamy do sprawozdań, do tabel i zestawień, porównujemy z poprzednimi wynikami, ze statystykami z innych krajów, dodajemy sobie animuszu mówiąc o zatrzymaniu tendencji spadkowej, o relatywnie dobrych, a nawet zaskakująco dobrych wynikach. 40, 50, 60, 75%. Który wynik jest zadowalający, satysfakcjonujący, powalający z nóg? A pytanie Jezusa – gdzie ta jedna, gdzie reszta? Kto z nas wyruszył szukać tych, których zgubił? Jeden z katolickich publicystów przypominał nam ostatnio, że Kościół w Polsce ma stabilne od wielu lat zaufanie blisko dwóch trzecich społeczeństwa. Ciekawe, czy w świetle tej przypowieści owca, którą zgubił pasterz, mieściła się w tych dwóch trzecich, czy też przesmyknęła się do tej nieufnej wobec Kościoła mniejszości. Pewien senator przygotował w kamienicy, w której mieszka, spis rodzin, które chciałyby gościć księdza z wizytą duszpasterską. Spis był krótki i obejmował zaledwie dziesięć procent rodzin zamieszkujących ten dom. Kto szuka tych pozostałych? - pytał senator, pyta Jezus.
Jeśli owczarnia jest duża, łatwo zacząć liczyć owce setkami lub tysiącami. Przy takim liczeniu łatwiej przejść do porządku dziennego nad dziesiątkami tych, którzy odchodzą. Można się ich nawet po prostu nie doliczyć. Taki statystyczny błąd w rachunkach. Taki poszerzający się, ale ciągle jeszcze - margines. Czy aby na pewno? Wszyscy, albo prawie wszyscy zamarli z przerażenia na wieść o pasterzu, który się był zagubił. Jeszcze nie wiemy, jak było naprawdę. Jeszcze czekamy na wyniki poszukiwania. Ksiądz Isakowicz-Zaleski donosi, że jedna z ekip zajęła się poszukiwaniem w różnych wykazach kościelnych nazwiska tego pasterza, by sprawdzić i zabezpieczyć ( niektóry piszą coś o zacieraniu) ślady, jakie po sobie zostawił. A może warto podążyć tą drogą. Może ścieżka, na której zgubił się pasterz, ukaże przyczynę, dla której odchodzą owce? Może to dobry trop, by wyruszyć nie tylko na poszukiwanie pasterza, który się zagubił, ale i owiec, które zgubił po drodze?
Iluż wiernych w obliczu zachowań niektórych, da Bóg nielicznych, polskich hierarchów, duchowych, a nawet świeckich aktywistów Kościoła, odeszło od nas? Czy odeszli z własnej nieprzymuszonej woli, z duchowego lenistwa, z hedonistycznych oczekiwań świata bez obowiązków, z wygodnictwa, z niezrozumiałej niechęci do tego, co święte, co wzniosłe, co wieczne? A może stało się tak, jak to powiedział Jezus w tej przypowieści. Wy pasterze, zgubiliście te owce. Zajrzyjmy do parafialnych i diecezjalnych statystyk i zapytajmy samych siebie, gdzie są dziś ci, których jeszcze nie tak dawno ochrzciliśmy, przygotowywaliśmy do I komunii, do sakramentu bierzmowania? Gdzie są ci młodzi, którym wiązaliśmy stułą ręce? Gdzie ci, którzy jeszcze w ubiegłym roku przyjmowali nas po kolędzie? Iluż z tych, którzy odeszli, nazywa wprost imiona ludzi Kościoła, którzy ich zranili, obrazili, odepchnęli, wyrzucili z Kościoła. Był taki czas, kiedy przed złem tego świata ludzie szukali schronienia w murach świątyń, w dostojeństwie liturgii, w pokorze i ofiarności duchownych. Czyż nie jesteśmy właśnie świadkami załamania tej tendencji w naszym polskim Kościele?