proboszcz parafii Narodzenia Pańskiego w Jasienicy
„Apostołowie prosili Jezusa: Panie, przymnóż nam wiary.” /Łk 17,5/
Zaprawdę niezwykła prośba. I to niezwykła szczególnie w ustach apostołów, którzy dopiero co spierali się o palmę pierwszeństwa, zabiegali o miejsca po prawicy i lewicy Mistrza z Nazaretu, chcieli chodzić po wodzie i szukali rekompensaty za przyłączenie się do grona uczniów Jezusa. Starania skierowane w tym kierunku byłyby dla wielu bardziej zrozumiałe. Nie zdziwiłaby więc prośba o jakiś procent odpisu podatkowego na ich rzecz teraz i w przyszłości. Nie zaskoczyliby nas zabiegając o ogólnoświatowy immunitet, chroniący przed jakąkolwiek odpowiedzialnością. Nawet starania o dziedziczność urzędu i jego materialnej bazy, nawiązujące do starotestamentalnych przywilejów potomków Lewiego, można by po ludzku zrozumieć, choć zapewne nie wzbudziłyby entuzjazmu wśród innych porwanych słowami Jezusa. Wszak ci wierni tyle jeszcze w historii będą wybaczali następcom apostołów, że i takie interesowne zabiegi jakoś by przełknęli. Mogli również apostołowie Jezusa prosić o dobra eschatologiczne, jak ów łotr konający na krzyżu. Byłby to dowód niezwykłej, duchowej dalekowzroczności, zaczyn znacznie późniejszych mszy świętych wieczystych, praktyki dziewięciu pierwszych piątków i słynnych przez całe pokolenia odpustów gwarantujących szczęśliwe zaświaty.
Zabiegać Żydom, a przecież apostołowie byli Żydami, o wiarę, zdaje się być czymś absolutnie niezrozumiałym. Przecież w tamtych czasach o żadnym z Żydów nie tylko napisać, powiedzieć, ale nawet pomyśleć, że jest niewierzący, było absurdem. To trochę tak, jakby mówić coś o suchej wodzie i ciemności słońca. Można, i czynili to prorocy, piętnować grzechy Żydów i załamywać ręce nad ich niewiernością Przymierzu. Można za ich występki i zaniedbania grozić Żydom doczesnymi i wiecznymi karami. Ale podawać w wątpliwość ich wiarę było równie niestosowne, jak pytać o to, czy ich synowie są obrzezani, a ich córki czy wystrzegają się wieprzowiny. Po co więc apostołowie zabiegali o coś powszechnego, oczywistego, wyssanego z mlekiem matki, dostrzegalnego na każdym kroku i słyszanego w każdej rozmowie?
Ta prośba może dziwić zwłaszcza nas, znających już nauczanie nawróconego, niczym gromem z jasnego nieba, Szawła z Tarsu. To on zapowiadał, że wiara niebawem się skończy. Po tamtej strony wiary już nie będzie. Zastąpi ją oglądanie twarzą w twarz. Tam, w wieczności, nie będzie również nadziei. Nadzieja zostanie spełniona. Jedynie miłość nie lęka się śmierci i ona jedna ma się ostać. Wszak miłość nigdy się nie skończy. Ale apostołowie nie proszą o przymnożenie miłości. Nie proszą o rozwianie wątpliwości, o umocnienie wierności, albo choćby o chleb powszedni dla siebie i swoich bliskich. Oni proszą o przymnożenie wiary. Dlaczego?
Czterej Ewangeliści w różny sposób porządkują w swoich relacjach zdarzenia z życia i wypowiedzi swojego i naszego Nauczyciela. Nie wiemy więc na pewno, czy ta prośba padła zanim Jezus ukazał im moc prawdziwej wiary, która góry przenosi, czy też przed tego rodzaju prezentacjami. Jeśli przed, to powiadam wam, że nie bardzo potrafię tę prośbę zrozumieć. Ale jeśli o pomnożenie swej wiary zabiegali apostołowie po tym, gdy zobaczyli dziecko poganina wskrzeszone mocą jego wiary, to rozumiem ich prośbę. Jeśli wypowiedzieli te słowa po pochwale wiary Syrofenicjanki ratującej od strasznego niebezpieczeństwa córkę, to rozumiem. Jeśli chcieli być tak skuteczni w swoich zabiegach, jak ci czterej, dźwigający nosze ze sparaliżowanym, który przez ich wiarę na własnych nogach wrócił do domu, to rozumiem apostołów.
Pozostaje jedna wątpliwość. Do czego chcieli użyć tej pomnożonej wiary, gdyby już Jezus uczynił ją w ich sercach, niczym ziarno gorczycy. Ewangelista nie opowiada na to pytanie. Nie wspomina nawet, czy Jezus spełnił prośbę apostołów. Może dar wiary Bóg daje nie proszącym, ale tylko tym, którzy potrafią zrobić z niego dobry, bardzo dobry użytek.