Przez ostatnie miesiące mamy we wszystkich prawie mediach przyspieszony kurs kościelnej terminologii. Jeszcze nie tak dawno mało kto wiedział, co to takiego: rekurs, suspensa, administrator, kanclerz, procedura kanoniczna, kongregacja czy dyspensa. Nagle, w obliczu kolejnych zdarzeń, żeby nie napisać afer, z udziałem duchownych, przychodzi rzecznikowi KEP i innym znawcom kościelnej kuchni tłumaczyć, czym prałat różni się od kanonika, a biskup od arcybiskupa. Media nieobeznane z taką frazeologią popełniają gafy jedna za drugą, ordynariusza nazywając metropolitą, zaś przewodniczącego KEP myląc z tejże KEP sekretarzem generalnym. Mają w tym zamieszaniu swój udział i niektórzy kościelni spece, wypowiadający się w mediach bez ładu i składu. Poopowiadajmy więc o kościelnej kuchni, bo wkrótce znów może się to komuś przydać.
proboszcz parafii Narodzenia Pańskiego w Jasienicy
Co to takiego kuria? To urząd, który umożliwia biskupowi kierowanie powierzoną mu diecezją. Nikt o zdrowych zmysłach nie każe przecież biskupowi jednoosobowo zarządzać kilkudziesięcioma parafiami, kierować działaniami kilkuset księży oraz wielu instytucji diecezjalnych.
Ja, co prawda, spotkałem się już z działalnością takich jednoosobowych kurii biskupich na Białorusi czy w Rosji, ale to były początki odtwarzania tam struktur kościelnych. W Grodnie u arcybiskupa Kondrusiewicza kuria, archiwum diecezji, sekretariat, a chyba i sąd biskupi mieściły się w dwóch ciasnych pokoikach, które były zarazem sypialnią arcybiskupa i pokojem gościnnym dla interesantów przewalających się każdego dnia przez tamten dom. Podobnie było przez długie lata w Pińsku u kardynała Świątka. Czasem kardynał mówił nawet, że całą kurię zabiera ze sobą w teczce, zwłaszcza, gdy wyjeżdża z Pińska na dłużej.
W Polsce najpierw zapisała się w mojej pamięci kuria biskupia na ul. Miodowej w Warszawie. Ta sama, w której aresztowano Prymasa Wyszyńskiego i z balkonu której pozdrawiał wiernych, powróciwszy do stolicy po latach internowania przez ówczesne władze komunistycznej Polski. Niby duży gmach, ale kojarzył mi się jakoś niezwykle ciepło i przyjaźnie.
Może dziś w podobny sposób kojarzy się komuś kuria diecezji warszawsko-praskiej na ul. Floriańskiej. Mnie niestety nie. Myślę, że dobrych wspomnień ze spotkań w tej kurii nie zabrali ze sobą również Wojciech Tochman - autor książki o rzezi w Rwandzie oraz psycholog Marek Sułkowski – ten, który od trzech lat wzywał naszego biskupa do odsunięcia od pracy z dziećmi i młodzieżą księży oskarżanych o pedofilię. Nie zabrały z tego gmachu dobrych wspomnień kobiety zgłaszające napastowanie przez księdza, parafianie przywożący do kurii pijanego w sztok dziekana, delegacje z Jasienicy, z Otwocka, z Duczek i z wielu innych parafii, odprawiane z tego gmachu z niczym. Najczęściej tym odprawiającym był znany już całej Polsce ksiądz kanclerz Wojciech Lipka, najbliższy współpracownik biskupa. Ale mieli tu swój udział i wikariusz generalny, i sekretarz, i diecezjalny ekonom, i referent do spraw... Może stosunkowo najmniej ma w kurii do powiedzenia furtian, który wie tylko kogo wpuszczać, a kogo nie, i ceremoniarz biskupi, bo ten w naszej diecezji zajmuje się zupełnie inną działalnością.
Kurialiści spotykali się z biskupem niemalże każdego dnia. Każdą decyzję, każdy dekret, każde pismo uzgadniali i wspólnie podpisywali. Arcybiskup Hoser najwyraźniej od lat darzył swoich kurialnych współpracowników absolutnym zaufaniem. Nic, ani głupie i obraźliwe wypowiedzi ks. kanclerza, ani jego aroganckie wpisy na stronie diecezji, ani krzywdzące decyzje, ani wołające o pomstę do nieba zaniechania, jakich się dopuszczano w kurii, nie było w stanie tego zaufania podważyć. Jakiś czas temu proponowałem zaproszenie watykańskiej komisji, by przyjrzała się działaniom naszej kurii. Taka komisja bez trudu znalazłaby ujawniony przez TVN przypadek pedofilii i niestety wiele różnych innych kłopotliwych spraw.
Jeśli przez ostatnich pięć lat kierowania diecezją warszawsko-praską ta ekipa dopuszczała się takich zaniedbań i zaniechań, podejmowała decyzje i była autorką oświadczeń i wypowiedzi szkodliwych dla Kościoła, to może znak, że zadanie kierowania diecezją po prostu tych ludzi przerosło. Może więc warto, by kurię warszawsko-praską zapakować w teczkę, jak tę kardynała Świątka z Pińska i zastąpić inną, mniej sfatygowaną.