Reklama.
Warto zwrócić uwagę na to, że przeciwko posłaniu sześciolatków do szkół najgłośniej gardłuje dość specyficzna grupa rodziców. „Kto walczy o zaniechanie reformy? Otóż walczą, przynajmniej na pierwszej i widocznej linii frontu, przede wszystkim zamożni rodzice i celebryci. Ci, którzy swoje maluchy i tak zapewne poślą do prywatnych przedszkoli i szkół, gdzie młode pokolenie, nienarażone na niebezpieczeństwa obcowania ze starszymi dziećmi z niższych klas społecznych, będzie mogło realizować szeroki i wymagający program rozwoju: naukę języków obcych, jazdę konną, grę w tenisa, zajęcia muzyczne i artystyczne. Ich grafik wypełniony będzie od rana do wieczora. A to, Szanowni Rodzice, nie jest zabieranie waszym pociechom dzieciństwa?” – trafnie pytali Aleksandra Kaniewska i Jarosław Makowski w tekście opublikowanym na łamach „Gazety Wyborczej”.
„Takich dylematów nie mają dzieci z polskiej prowincji, rodzimych wsi czy wykluczonych grup społecznych. Nikt nie daje im bowiem podobnych możliwości - rodzice najpewniej nie czytają im do snu bajek z e-booków, nie zabierają w podróż do Indii, nie kupują zestawów z cyklu "Mały geniusz", nie sprawiają na piąte urodziny smartfona. One nie grają w zabawy rozwijające osobowość na tabletach, nie uczą się angielskiego i francuskiego od dwujęzycznych opiekunek” – punktują Kaniewska i Makowski.I trafiają w sedno problemu.
Rodzice dzieci, w których interesie przeprowadzana jest reforma nie mają takiej medialnej siły przebicia. Im wcześniej dzieci trafią do szkół, tym wcześniej będzie można rozpocząć proces wyrównywania ich możliwości rozwojowych. Wiadomo, że dziecko z rodziny profesorskiej ma znacznie wyższy kapitał kulturowy od rówieśnika z rodziny bezrobotnych. Zadaniem państwa jest wyrównywanie tych różnic. Im dziecko wcześniej trafi do szkoły tym będzie to łatwiejsze.
Państwo powinno działać dwutorowo. Po pierwsze, zapewnić wszystkim dzieciom w wieku od 3 do 5 lat edukację przedszkolną.
Druga sprawa to przygotowanie szkół na przyjęcie sześciolatków. Wielu rodziców wybiera przedszkolne zerówki, gdyż tam dziecko ma zapewnioną opiekę przez cały okres pracy rodziców. W szkole po zakończonych lekcjach pojawia się problem. Co dalej dziecko ma ze sobą począć? Nie ma na nowo odkrywać Ameryki. Znanym i sprawdzonym rozwiązaniem jest świetlica.
Tutaj – pisałem już o tym swego czasu - leży klucz do powodzenia reformy sześciolatków. Jeśli sześciolatek po lekcjach będzie miał zapewnioną profesjonalną opiekę to rodzice przychylniejszym okiem spojrzą na posłanie swojej sześcioletniej pociechy do szkoły.
Obecnie w co piątej polskiej podstawówce nie świetlicy. Te zaległości trzeba jak najszybciej nadrobić. Jeśli się to uda, wówczas animatorzy akcji „Ratuj maluchy” stracą bardzo poważny argument.