Tomasz Lis trafił w dziesiątkę pisząc, że należy ratować nasze dzieci przed aktywistami akcji „Ratuj maluchy”, próbującymi storpedować obniżenie wieku szkolnego. Chętnie zapiszę się do takiego ruchu społecznego.
Rocznik 1974. Poseł do Parlamentu Europejskiego, Przewodniczący SLD w latach 2005-2008, Przewodniczący Klubu Poselskiego Lewicy w latach 2007-2009, Wicemarszałek Sejmu V kadencji, Minister Rolnictwa w rządach Leszka Millera i Marka Belki
Warto zwrócić uwagę na to, że przeciwko posłaniu sześciolatków do szkół najgłośniej gardłuje dość specyficzna grupa rodziców. „Kto walczy o zaniechanie reformy? Otóż walczą, przynajmniej na pierwszej i widocznej linii frontu, przede wszystkim zamożni rodzice i celebryci. Ci, którzy swoje maluchy i tak zapewne poślą do prywatnych przedszkoli i szkół, gdzie młode pokolenie, nienarażone na niebezpieczeństwa obcowania ze starszymi dziećmi z niższych klas społecznych, będzie mogło realizować szeroki i wymagający program rozwoju: naukę języków obcych, jazdę konną, grę w tenisa, zajęcia muzyczne i artystyczne. Ich grafik wypełniony będzie od rana do wieczora. A to, Szanowni Rodzice, nie jest zabieranie waszym pociechom dzieciństwa?” – trafnie pytali Aleksandra Kaniewska i Jarosław Makowski w tekście opublikowanym na łamach „Gazety Wyborczej”.
„Takich dylematów nie mają dzieci z polskiej prowincji, rodzimych wsi czy wykluczonych grup społecznych. Nikt nie daje im bowiem podobnych możliwości - rodzice najpewniej nie czytają im do snu bajek z e-booków, nie zabierają w podróż do Indii, nie kupują zestawów z cyklu "Mały geniusz", nie sprawiają na piąte urodziny smartfona. One nie grają w zabawy rozwijające osobowość na tabletach, nie uczą się angielskiego i francuskiego od dwujęzycznych opiekunek” – punktują Kaniewska i Makowski.I trafiają w sedno problemu.
Rodzice dzieci, w których interesie przeprowadzana jest reforma nie mają takiej medialnej siły przebicia. Im wcześniej dzieci trafią do szkół, tym wcześniej będzie można rozpocząć proces wyrównywania ich możliwości rozwojowych. Wiadomo, że dziecko z rodziny profesorskiej ma znacznie wyższy kapitał kulturowy od rówieśnika z rodziny bezrobotnych. Zadaniem państwa jest wyrównywanie tych różnic. Im dziecko wcześniej trafi do szkoły tym będzie to łatwiejsze.
Państwo powinno działać dwutorowo. Po pierwsze, zapewnić wszystkim dzieciom w wieku od 3 do 5 lat edukację przedszkolną.
Druga sprawa to przygotowanie szkół na przyjęcie sześciolatków. Wielu rodziców wybiera przedszkolne zerówki, gdyż tam dziecko ma zapewnioną opiekę przez cały okres pracy rodziców. W szkole po zakończonych lekcjach pojawia się problem. Co dalej dziecko ma ze sobą począć? Nie ma na nowo odkrywać Ameryki. Znanym i sprawdzonym rozwiązaniem jest świetlica.
Tutaj – pisałem już o tym swego czasu - leży klucz do powodzenia reformy sześciolatków. Jeśli sześciolatek po lekcjach będzie miał zapewnioną profesjonalną opiekę to rodzice przychylniejszym okiem spojrzą na posłanie swojej sześcioletniej pociechy do szkoły.
Obecnie w co piątej polskiej podstawówce nie świetlicy. Te zaległości trzeba jak najszybciej nadrobić. Jeśli się to uda, wówczas animatorzy akcji „Ratuj maluchy” stracą bardzo poważny argument.