Rozsądne postulaty, zero zadym, bodaj tylko jedna spalona opona. Pierwszy dzień związkowych protestów już za nami. Rozpoczęła się natomiast dyskusja na temat sensowności tego co postulują związkowcy.
Rocznik 1974. Poseł do Parlamentu Europejskiego, Przewodniczący SLD w latach 2005-2008, Przewodniczący Klubu Poselskiego Lewicy w latach 2007-2009, Wicemarszałek Sejmu V kadencji, Minister Rolnictwa w rządach Leszka Millera i Marka Belki
Popieram większość postulatów związkowców. Są one po prostu zbieżne z tym, co od lat proponuje lewica. Przykładowo OPZZ chce wprowadzenia 50-procentowej stawki PIT. To w czasach kryzysu rozsądny postulat umożliwiający sprawiedliwe rozłożenie kosztów kryzysu.
Podobna argumentacja stoi za postulatem waloryzacji płac. Rząd podnosi podatki, opłaty idą w górę a pensje – szczególnie w budżetówce – od kilku lat są zamrożone. To jest klasyczne przerzucanie kosztów kryzysu na pracowników. A efektem ubocznym jest dobijanie popytu wewnętrznego.
Wreszcie trzeci ważny postulat. Podniesienie płacy minimalnej. Zgłaszałem go jeszcze, gdy stałem na czele SLD. Część dyżurnych telewizyjnych ekspertów dostaje białej gorączki, gdy słyszy ten postulat. Kieruje nimi chyba zwykły dogmatyzm, bowiem… sami przedsiębiorcy popierają podniesienie płacy minimalnej. Jak wynika z badania TNS przeprowadzonego na zlecenie Randstad trzech na czterech przedsiębiorców nie ma nic przeciwko podniesieniu płacy minimalnej.
Nie dajmy sobie wmówić, że związkowcy to zbieranina oszołomów. Wyszli na ulicę z naprawdę umiarkowanymi postulatami. Ich realizacja na pewno nie zaszkodzi gospodarce. Sądzę, że wręcz pomoże. A już na pewno pomoże polskiemu społeczeństwu.