Świat pożegnał Nelsona Mandelę. Polskich przywódców tam nie było. Szanuję obecność Radosława Sikorskiego na pożegnaniu Mandeli. Ale nie przykryje ona nieobecności prezydenta Bronisława Komorowskiego i premiera Donalda Tuska.
Rocznik 1974. Poseł do Parlamentu Europejskiego, Przewodniczący SLD w latach 2005-2008, Przewodniczący Klubu Poselskiego Lewicy w latach 2007-2009, Wicemarszałek Sejmu V kadencji, Minister Rolnictwa w rządach Leszka Millera i Marka Belki
Premier wybrał „przygotowania do głosowań budżetowych”. To jest śmieszne. Prezydent wybrał monarchie Zatoki Perskiej. To już jest straszne. Co tu dużo mówić, państwa Zatoki pomimo góry pieniędzy i świetnego PR-u to jedne z najbardziej opresyjnych państw na świecie. Emir Kataru co rusz rozpędza demonstracje opozycji. Na budowach stadionów na mundial masowo giną zagraniczni robotnicy. Trudno o bardziej jaskrawe zaprzeczenie wartości, o które walczył Mandela.
Polsce marzy się członkostwo w grupie G20. Dołączenie do grona państwa, które w skali świata mają coś do powiedzenia. Nie możemy jednak ignorować tak ważnych wydarzeń jak pogrzeb jednej z najważniejszych ikon XX-wiecznej polityki.
W stosunkach międzynarodowych jest trochę jak w polskiej rodzinie. Na weselach i na pogrzebach trzeba bywać. Kontakty nieformalne podczas takich wydarzeń są nie do przecenienia.
Rozumiem, że premier i prezydent są bardzo zapracowani. Uwagę tego pierwszego zaprząta sobotnia rada krajowa PO. A nuż wyprawa na drugą półkulę spowoduje, że Schetyna się wywinie... Takich spraw trzeba przypilnować.
Ale to pokazuje małość naszej polityki. Prezydent Baracka Obama też ma swoje krajowe problemy na głowie. Nie ma jednak problemów z oceną właściwej wagi wydarzeń historycznych.